Kazimierz Opaliński jest nestorem współczesnej sceny polskiej. Jest nestorem trzydziestolecia powojennego, gdyż właśnie w ostatnich trzech dziesiątkach lat, już w Polsce Ludowej, jego twórczy talent aktorski znajduje klimat, który w pełni ukaże nam niezwykłą indywidualność tego człowieka i artysty. W warunkach przemian, jakie przeżywa teatr polski, i jego masowego zasięgu, w warunkach wielkiego rozwoju produkcji filmowej i telewizyjnej, Kazimierz Opaliński, człowiek już niemłody – osiąga jako aktor swój szczyt życiowy. W okresie, gdy przeciętny człowiek skłania się ku spokojnej, emerytalnej wegetacji, Opaliński wszedł na orbitę swojej własnej twórczości – stał się aktorem popularnym, ba, znakomitym i sławnym. Zabierając głos na swym jubileuszu z okazji 60–lecia pracy scenicznej, w 1972 roku na scenie Teatru Narodowego, powiedział: „Marzenia, które miałem, spełniły się. Teraz pragnę tylko dalszej, czynnej, intensywnej pracy w teatrze, pracy, która była i jest najważniejszym motywem mego życia.”
W tych prostych i skromnych słowach zawarta jest treść bogatej działalności, dążeń i życia najstarszego aktora w Polsce. Oto, co czytamy w jego życiorysie: „Urodziłem się w dniu 22 lutego 1890 roku w Przemyślu. Pochodzę z rodziny rękodzielniczej. Do zawodowego teatru wstąpiłem w 1912 roku. Był to teatr objazdowy pod dyrekcją Kuźniewicza. Objeżdżał on Małopolskę Wschodnią…”
Życie Kazimierza Opalińskiego to bogata i długa historia wieloletnich wędrówek aktora po scenach całej Polski: Lwowa, Grodna, gdzie był dyrektorem, Lublina, Łodzi, Krakowa. To setki ról i przyjaźń z wieloma sławnymi aktorami, z którymi grywał w swej wędrówce po kraju. I tak na przykład, będąc 30–letnim młodzieńcem grał starego Ciaputkiewicza z wielkim Mieczysławem Frenklem, kiedy ten występował w roli Wistowskiego w teatrze lubelskim, gdzie w latach dwudziestych pracował Opaliński.
W życiorysie Opalińskiego jest jeszcze coś, co wiąże go bezpośrednio ze Śląskiem: aktor ten był w latach 1920–21 członkiem Teatru Plebiscytowego w Bytomiu, pod dyrekcją Cepnika. W tym czasie Opaliński przyjaźnił się z wieloma Ślązakami i mieszkał, jak sam wspomina, u jednego z patriotów polskich walczących o przyłączenie Śląska do Polski. Działalność Teatru Plebiscytowego była bardzo ożywiona i budziła wielki entuzjazm licznej publiczności. Grano takie sztuki, jak Kościuszko pod Racławicami Anczyca, Skalmierzanki Jana Nepomucena Kamińskiego oraz Damy i huzary Fredry. Wracającym po przedstawieniu aktorom groziło każdego wieczoru pobicie przez niemieckich nacjonalistów. Nieraz ochronę przed napaścią stanowili młodzi chłopcy grający w Kościuszce kosynierów.
Po wybuchu Powstania teatr ten był zmuszony zawiesić swą działalność. Opaliński przenosi się wówczas do Lwowa, ale niedługo potem powraca i dalej pracuje w Sosnowcu. W późniejszych latach daje się poznać jako doskonały aktor: przyjeżdża do Warszawy i tu nawiązuje kontakt z filmem; będą to wprawdzie małe role – w takich filmach, jak Barbara Radziwiłłówna Lejtesa, Trędowata Gardana czy Ludzie Wisły. Wspominam o tym, gdyż cechą poszukiwań naszego znakomitego aktora było zawsze zwracanie się w stronę nowoczesnych środków przekazu – i właśnie dlatego ani radio, ani film czy telewizja, które tak bardzo się rozwinęły w trzydziestoleciu powojennym, nie mogły Opalińskiego zaskoczyć czy onieśmielić.
Tuż przed wybuchem wojny Opaliński angażuje się do Teatru im. Słowackiego w Krakowie. W czasie okupacji pracuje jako urzędnik w magistracie, po wojnie powraca do teatru. I właśnie w Krakowie, w Teatrze im. Słowackiego zobaczyłem go po raz pierwszy na scenie, w 1945 roku, w roli ekonoma Bęczkowskiego w sztuce Uciekła mi przepióreczka Stefana Żeromskiego. Opaliński wywarł wówczas na mnie duże wrażenie. Zapamiętałem jego umiejętność wytworzenia wokół roli jakiegoś osobistego klimatu, jego bardzo miły, charakterystyczny wygląd i ujmującą serdeczność. Zachwyciłem się tym, że był tak naturalny, prosty i oszczędny w swoich aktorskich środkach wyrazu – do dziś pamiętam tego łysego pana z laską, skromnie ubranego, tak świetnie pasującego do swej roli. Mówił cicho, spokojnie, głosem, który tak dobrze wszyscy znamy,
W ciągu trzydziestu lat po wojnie Opaliński zagrał wiele znakomitych ról w teatrze, radiu, filmie i telewizji, zdobył ogromną popularność. Wzruszające jest przy tym to, iż z taką swobodą ten starszy aktor obraca się w sferze nowoczesnej techniki, zupełnie jakby wzrastał z nią od dziecka. Film, telewizję i radio potrafił Opaliński opanować i włączyć do swojego warsztatu, zachowując jednak indywidualne cechy i własny styl, którego podstawą są całe lata pracy, bogactwo jego duszy, jego głęboka refleksyjność i spokojny, harmonijny rytm wrastania w zawód aktora.
Jakie są owe cechy, jaki jest styl tego wielkiego aktora? Wydaje mi się, że główną cechą twórczej postawy Opalińskiego jest przede wszystkim ciągłe szukanie nowych dróg, a nie trwanie na pozycjach starej szkoły teatru, oraz zachowanie własnej osobowości, sposobu bycia, niezależnie od warunków, w których gra. Znając go dobrze, wszyscy się zapewne zgodzimy, iż aktorstwo Opalińskiego to stała kontynuacja własnego wątku, w którym pobrzmiewa zawsze ciepło i urok ludzkiej indywidualności, zaś stylem jest tu prostota, oszczędność, dyskrecja i umiar. Jest to aktorstwo skromne, pełne wyciszeń, pauz i poezji, pełne cech naturalnych aktora: głosu, ruchu, sylwetki. A zarazem jest to głębokie wejrzenie mądrego artysty w samo wnętrze tworzonej postaci. Opaliński niezwykle wymownie, choć delikatnie, potrafi ukazywać wewnętrzne ciepło swych bohaterów oraz ich wzruszenia, które tak często udzielają się i nam – widzom.
Przypomnijmy sobie niektóre z jego wielkich ról, zaczynając od filmu. Już w Brygadzie szlifierza Karhana, gdzie grałem z Opalińskim, jego postać, głos, oczy zapowiadały aktora, który w filmie będzie grać często. Tak się też stało: grał w Człowieku na torze Andrzeja Munka, w Drodze na zachód, w Obcym, w Spóźnionych przechodniach, w Czarnych skrzydłach Petelskich oraz w wielu, wielu innych filmach, co nie przeszkodziło mu tworzyć jednocześnie prawdziwie wielkich ról w teatrze telewizji. Przypomnijmy tutaj tylko rolę Kalmity w Chłopcach Grochowiaka – rolę, za którą otrzymał pierwszą nagrodę na festiwalu telewizyjnym w Pradze. Albo rolę starego, emerytowanego człowieka wyrzuconego z życia na margines rodziny w Drewnianym talerzu. A Dekret i rola chłopa przywiązanego do ziemi! A Zegarek Jerzego Szaniawskiego i słynna rola starego zegarmistrza!
W tym ostatnim przedstawieniu, reżyserowanym przez Jerzego Antczaka, grałem z Kazimierzem Opalińskim i doskonale pamiętam tę jego kreację, szczególnie zaś – zadziwiającą metamorfozę w ostatniej części, kiedy to młody zegarmistrz, którego grałem, po powrocie ze Szwajcarii spotyka się ze swoim byłym szefem. Dzieli ich nieporozumienie i krzywda – dzieje się to po wielu latach, w których okoliczności zaginięcia zegarka, o którego kradzież szef posądził swego praktykanta, wyjaśniły się tylko pozornie. Pamiętam, jak Opaliński wchodził, stawał za kontuarem i z wolna rozpoznawał mnie. Właściwie niczym się nie różnił od człowieka, którego znaliśmy przedtem w jego dobrych latach, gdy żyła jeszcze jego żona. Tyle tylko, że ruszał się wolniej, oko miał bardziej leniwe i na jego ciele marynarka teraz luźno zwisała. I to było wszystko. Wyczuwało się w tym jego sposobie grania głębokie odczucie losu ludzi samotnych. Oto jakimi środkami posługuje się Opaliński w teatrze intymnym, jakim jest telewizja.
Wróćmy jednak do teatru żywego. Ileż to ról i lat całych spędziliśmy z panem Kazimierzem we wspólnej garderobie Teatru Współczesnego w Warszawie, przy ulicy Mokotowskiej. Ileż to razy przyglądałem się mu i jego powstającym tam kreacjom. Jako człowiek Opaliński był zawsze skromny, cichy, nie narzucający swego zdania, zajęty pracą i stale uczący się jakiejś nowej roli. Jako aktor – punktualny, poszukujący i w ostatecznym, premierowym wyrazie pewny swych wcześniejszych przemyśleń. Taki obraz Kazimierza Opalińskiego utrwalił mi się z tych lat wspólnego przebywania i pracy.
Opaliński celuje zwłaszcza w repertuarze polskim i rosyjskim. Przypomnijmy niektóre z tych ról: Kapelan w Damach i huzarach, Rejent w Zemście i Pan Jowialski Fredry, Papież w Kordianie Słowackiego i Guślarz w Dziadach Mickiewicza oraz s i e d e m ról – wraz z filmowym Ojcem panny młodej – w Weselu Wyspiańskiego, w którym grał Gospodarza, Stańczyka, Nosa, Czepca, Żyda, Dziada. A z innych ról – cudowny Zewatin w Ożenku Gogola, Łuka w Na dnie Gorkiego, tragiczny doktor Czebutykin w Trzech siostrach Czechowa. I wiele jeszcze innych ról, takich jak Dogsborough w Karierze Artura Ui, gdzie również graliśmy razem, stary Peachum, ojciec Polly, w Operze za 3 grosze, Dyndalski w Trzy po trzy Fredry czy Terezjasz w Antygonie Sofoklesa, grany z młodzieżą warszawskiej PWST na scenie Teatru Małego w Warszawie.
Moją ulubioną rolą Opalińskiego jest rola Pierczychina – w Mieszczanach Gorkiego w reż. Józefa Karbowskiego, w której to sztuce widziałem go w 1946 roku w Krakowie. Ta wielka rola Opalińskiego otwiera cykl jego ról teatralnych w trzydziestoleciu. Opaliński w roli Pierczychina handlarza i łowcy ptaków, ojca Poli, z którą się żeni Nił był genialny. Roli takiej nie widziałem jak żyję i otwarcie mówię, że nigdy już nie zobaczę. Rola wspaniała, pełna delikatnych niuansów i dyskretnych odcieni, lecz zarazem sugestywna i wyrazista. Jeszcze dziś pamiętam gesty, ubiór, głos Opalińskiego oraz wrażenie, jakie zrobił na mnie, gdy go zobaczyłem po raz pierwszy wchodzącego na scenę.
Otworzyły się drzwi w głębi. A w drzwiach pojawiła się postać w kożuszku, łapciach i zawijakach opasanych rzemieniem. Chód miał cichutki, jak przystało na łowcę ptaków, głos trochę skrzekliwy, ptasi, niespodziewanie rozwijający całe bogactwo modulacji w scenie naśladowania głosów swych ulubieńców. Jakże cudownie namawiał domowników, by poszli z nim na łowy! Jeszcze dziś pamiętam dialog między Opalińskim, Woźnikiem, który grał Tietieriewa, a Karbowskim grającym Biezsiemionowa.
Opaliński stojąc pośrodku sceny, obok dużego stołu, za którym siedział Biezsiemionow, uśmiechał się serdecznie i mówił: „Chodźmy lepiej gile łowić.” Woźnik–Tietieriew odpowiadał: „Zgoda” – a Opaliński ciągnął dalej: „Piękna to rzecz gile łowić…” – i zaczynał opisywać cichy, pogodny zimowy poranek i czerwone gile na śniegu. Udawał głosem ich przylot i ptasie kłótnie. Delikatnie zaznaczał ich granie, piski, skoki, przyrównując te ptaki raz do rozkwitłych maków, a raz do generałów. Kończył swój monolog słowami, w których było jakieś nieokreślone marzenie i smutek z powodu własnej ograniczoności. Mówił: „Chciałbym się zmienić w gila…” „Gil to głupi ptak” – odpowiadał Biezsiemionow–Karbowski. „Ja sam jestem głupi” – mówił Opaliński. Po długiej chwili żona Biezsiemionowa, Akulina, rzucała: „Dziecko z ciebie.”
Oto scena, która zrobiła na mnie niezapomniane wrażenie. I kiedy w następnych aktach sztuki Biezsiemionow wyrzucał Pierczychina ze swego domu, a jeszcze później, kiedy Pierczychin powracał pijany i naprawdę jak dziecko nie rozumiał dramatu tych ludzi, robiło mi się żal tego człowieka, współczułem mu. Rozumiałem, że „życie, którym żyją mieszczanie, nie jest uszyte na miarę tego uczciwego człowieka i właśnie przez nich stało się ono takie ciasne”. Rozumiałem go, kiedy zwracał się w ostatnich sekundach sztuki, w samym zakończeniu, do siedzącej przy fortepianie Tatiany, pytając ze smutkiem: „Taniu, dlaczego jedni rozbiegli się, a inni płaczą? Dlaczego?” – i po chwili dodawał słowa, które kończą Mieszczan: „Dziwni ludzie, dziwni.” W odpowiedzi Tania pochyla się nad klawiaturą, opiera się o klawisze – w pokoju rozlega się nieharmonijny, głośny dźwięk wielu strun. Oto koniec sztuki, koniec historii, po której musiała przyjść wielka odmiana – rewolucja, przemiany społeczne, nowa wartość człowieka i pracy. Właśnie Pierczychin to jedna z tych wielu strun doli człowieczej, obok Niła i Poli, która każe nam marzyć i tym marzeniem zbliżać się ku ludzkiej wolności poprzez miłość do otaczającego nas świata.
Mam wrażenie, iż aktor ten osiągnął swój cel: dzięki wyborowi postaci i swej grze. Przez trzydzieści lat Opaliński towarzyszył nowemu pokoleniu, które wartości jego twórczej pracy przyjęło za swoje i szczyci się nimi, rozpoznając w tym aktorze kogoś bardzo bliskiego. Może właśnie dlatego krytyk, piszący z okazji 80–lecia wielkiego aktora, kreśli słowa następujące: „Kazimierz Opaliński należy do najbardziej ulubionych naszych aktorów, tak, właśnie ulubionych, to znaczy takich, których nie tylko ceni się wysoko za ich wielkie umiejętności, ale których się też kocha jak ludzi bliskich, choć znanych tylko ze sceny i tych intymnych kontaktów, które dokonują się co wieczór między sceną a widownią.”
Kolejny rozdział: Z notatnika aktora