Tyle już wiemy o teatrze i o jego potrzebach, i o potrzebach z nim związanych, i o jego możliwościach, tak dużo się wciąż na ten temat mówi, że właściwie to już nic nie znaczy. Twórcy robią po prostu swoje, a prawda o rzeczywistości znana jest zaledwie kilku ludziom. Dodać należy: ludziom wrażliwym na potrzeby społeczne. Bo z jednej strony mówi się o teatrze ambitnym, o teatrze zaangażowanym, z drugiej – o teatrze komedii, rozrywki, z trzeciej – o teatrze dla dzieci, dla młodzieży, a wszystkie te rozróżnienia w gruncie rzeczy znaczą niewiele. Jaki bowiem teatr jest ambitny? Dla kogo ma być teatr rozrywki? Jak się robi teatr dla młodzieży? A dla dzieci? (de facto takich teatrów nie mamy). Można powiedzieć tylko tyle, że dużym wysiłkiem w ciągu ostatnich lat stworzyliśmy profile teatrów, które zajęły się kształtowaniem problematyki właściwej dla temperamentu i indywidualności twórców stojących na ich czele. W zasadzie to wystarcza i rozstrzyga sprawę teatru ambitnego, zaangażowanego, rozrywkowego, teatru dla młodzieży. Ale na przykład teatru dla dzieci – już nie.
O jaki teatr więc nam chodzi? O teatr dobry, żywy, o teatr, który potrafi bawić, wzruszać, uczyć. I który robi to wszystko – a więc bawi, wzrusza i uczy – nie dlatego, że takie mamy
zapotrzebowanie, ale dlatego, że
potrafimy to robić. Zdawałoby
się, że mówiąc o twórcach teatralnych (a mamy ich w naszym
współczesnym teatrze sporo: reżyserów, aktorów, kierowników
artystycznych, plastyków, malarzy, a nawet muzyków – ludzi
teatru), dotarliśmy do sedna
sprawy. Ale tylko pozornie. Bo czegoś to jeszcze brakuje. Czytający te słowa pomyśli, że zaraz odkryję Amerykę i w ten sposób wszystkie nasze problemy
upadną. Taki mądry to ja nie jestem, rozsądek każe mi jednak
przypomnieć – autora.Jesteśmy sobą bardzo zachwyceni. Był czas, kiedy najpoważniejsi twórcy zupełnie serio mówili o reżyserskim pisaniu na scenie, o pretekście, jakim jest każde zjawisko, które może animować teatr, mało tego – zaczęli istotnie pisać, wypisywać na scenie, czasem i swoją pustkę. A niektórzy poszli tak daleko, że zamienili nas w pszczoły. I wszystko to jest oczywiście możliwe. A nawet dobre. Bo teatr to rzeka, którą może płynąć wszystko. Ale ta rzeka ma źródła – takim źródłem w teatrze jest autor. Ten, który żył kilka tysięcy lat temu, i ten, który żył kilkaset lat temu, i ten wreszcie, który żyje teraz. Ten, który ma nam coś do powiedzenia. Mimo wszystko. Bo choć nie czynił aż tak subtelnych i wyrafinowanych rozróżnień na temat tego, co nas otacza, jak to my potrafimy, mimo to on także chciał coś powiedzieć. Coś ważniejszego, niż nam się wydaje w potoku naszego wzajemnego ujadania. Chciał nie tylko powiedzieć coś o świecie, w którym żył lub żyje, lecz także reprezentować swój naród, swoją kulturę, drugiego człowieka, który nie umiał się sam wypowiedzieć. A może chciał powiedzieć o klęskach losu ludzkiego i o potędze ludzkiego geniuszu?
No dobrze, słowa te – można by rzec – dotyczą tych największych, których tak przecież wielbimy i z których płyną tak ożywcze dla nas podniety myślowe. A autorzy współcześni?
Dobry teatr – to codzienna praca z autorem. To miłość dla jego myśli i projektów scenicznych, nawet tych źle zrealizowanych. Dobry teatr, teatr potrzebny i taki, jakim mógłby być, to teatr bardzo poważnego trudu, ogromnego wysiłku, wystudiowania potrzeb i stałego zadziwiania tych, dla których pracujemy. Zadziwiania wychwyceniem, dotarciem do tego wszystkiego, co nas otacza, co jest w powietrzu, a czego bez teatru nie potrafilibyśmy dojrzeć. Jest to więc teatr t e m a t u , który staje się interesujący przez to, że go pogłębiamy i rozwijamy. Jak rzeźbiarz, który ukazuje w różnych wersjach tę samą twarz. I tu już otwiera się droga dla teatru konkretnych, określonych, prawdziwych rozwiązań. Droga dla teatru narodowego repertuaru, ukazywanego godnie i po ludzku. Droga dla teatru politycznie zaangażowanego, wyrażającego najistotniejsze problemy milionów ludzi pracy. Droga dla szyderstwa, dla teatru obyczajowego, ukazującego jednostkę i społeczeństwo, uczącego rozumieć prawa rządzące ogółem, w którym jednostka, by czegoś dokonać, musi – wyrastając ponad ogół – stapiać się przecież z nim w jedno. Droga dla teatru komedii, droga dla teatru pamfletu politycznego.
Teatr możliwy, jaki mógłby być, to ten teatr, który nosimy w sobie, a do którego nie chcemy się przyznać: prosty, bez pozy, pulsujący naszymi namiętnościami, naszymi codziennymi pasjami. Gdy tylko zaczynamy działać – farbujemy go i fryzujemy, przywdziewamy grymas nieufności. Ta nieufność wobec samych siebie jest ceną, którą płacimy za brak porozumienia z drugim człowiekiem, takim samym przecież, jak my. Nie udawajmy, że jesteśmy lepsi jedni od drugich. Wśród nas jest zaledwie paru ludzi wiedzących naprawdę wszystko. Pozostali – to tylko bardzo utalentowani twórcy. „Tylko”? To przecież dużo. Jest się czym pochwalić. Więc nie ma co stwarzać pozorów, że to właśnie m y wiemy wszystko. Bądźmy posłuszni Konradowi Swinarskiemu, ale i bądźmy sobą. To będzie nasza wielkość, to będzie fundament dobrego teatru i stosunków między nami, ludźmi, którzy tworzą teatr. Jakże nam tego właśnie dziś potrzeba! Dziś, kiedy społeczeństwo nasze zmienia się, rośnie, przechodzi wielki proces edukacji, podczas gdy my często gramy jak dla głuchoniemych, strasznie się starając wytłumaczyć najprostsze rzeczy.
Dobry teatr, taki jakim być powinien, to przede wszystkim teatr w służbie kultury narodowej, teatr tworzący wokół siebie środowiska (teatr łączący ludzi). Dziś rano rozmawiałem z lekarzem, który prosił mnie, abym pomógł mu dostać się do Teatru Powszechnego na sztukę, na którą od paru tygodni nie mógł zdobyć biletu. W trakcie rozmowy powiedział mi: „Teatr to jedyne miejsce, gdzie jestem spokojny. Nie kino, nie telewizja, – tylko teatr, bo tylko tu nie mam żadnej odpowiedzialności prócz jednej – przeżywania tego, co oglądam”.
Powiedział mi to chirurg. Ale takich ludzi są w naszym kraju miliony.
Odpowiedź na ankietę „Jaki teatr jest potrzebny, jaki – możliwy?”
„Teatr” 1977 nr 24 (26 listopada)
Kolejny rozdział: Szaniawski