(fragment pierwszego aktu)
Przez chwilę wnętrze korabia jest puste. Na zewnątrz ściemniło się, słychać lekki, bardzo delikatny śpiew wiatru. Od strony, gdzie znajdują się zwierzęta, dolatują szmery; teraz odezwał się gołąb i znowu cisza. Wchodzi NOE, staruszek. Ubrany skromnie, w ręku trzyma gałązkę łozy, na której nanizane są ryby. Rozgląda się, odkłada ryby i przenosi dzbany w głąb korabia. Zastanawiają go dolatujące od strony zwierząt głosy. Właśnie w tej chwili odezwał się ponownie gołąb. NOE odpowiada mu, gołąb powtarza. NOE robi to wszystko z niesłychaną miłością, czuje się, jak bardzo kocha swoje zwierzęta. Podchodzi bliżej i wyciąga coś spod kaftana. Cicho naśladuje głos owieczki – po chwili daje się słyszeć beczenie owcy. NOE rzuca garść trawy, którą uprzednio wyjął zza kaftana, uśmiecha się; nagle zauważył nie uszczelnione okno…
NOE (woła) Sem…Sem,! (wchodzi SEM, bez słowa, wpatrzony w ojca) Jesteś…Pomóż mi okno założyć, ale wprzód zanieś te ryby, niech kobiety je usmażą i niech czekają, aż przyjdę na modlitwę. Wszyscy są?
SEM Wszyscy.
NOE Masz jeszcze coś do zrobienia?
SEM Zostały dwa worki, jeden jęczmienia, jeden mąki. Tu jest jęczmień.
NOE Zostały dwa worki…Wszystko powinno być na swoim miejscu.
SEM Nie gniewaj się, Dalila sama nie mogła tego zrobić. Mnie nie było…
NOE A Cham gdzie był?
SEM Dlaczego jesteś taki zmieniony?
NOE (bardzo poważnie) Nie mamy dużo czasu…Weź to (podaje ryby) i zaraz wracaj. Przynieś ze sobą jakiś ciężki kamień. Trzeba okno dopasować i smoły niech kobiety zagotują. A tu masz żywicę, niech stopią.
SEM (wychodząc) Może placek przyniosę, zanim ryby usmażą?
NOE Nie jestem głodny. (zostaje sam, bierze garść jęczmienia z worka, ogląda niebo; niezadowolony, chce podnieść worek, nie może) Czy to takie ciężkie, czy mnie się wydaje…? (wchodzi SEM) Przyniosłeś kamień?
SEM Tak.
NOE Zakładaj okno. (SEM przybija okno) Drzwi trzeba będzie dopasować. Ale to może w nocy.
SEM Dlaczego w nocy?
NOE Na samym końcu.
SEM To już tylko parę godzin…?
NOE Tutaj jest jeszcze szpara…zrób to porządnie…Chmury się zbierają, deszcz zacznie już niedługo padać…Wiatr się zrywa coraz większy.
SEM Słuchałeś głosu Jego?
NOE Tak. Nastaną wody przez sto i pięćdziesiąt dni.
SEM (przerywa pracę) Nie wziąłbyś do korabia jeszcze jednego człowieka?
NOE Żartujesz chyba? Powiedział Pan: „Wnijdź do korabia z rodziną twoją, a inni wyginą”.
SEM Ona jest nam prawie krewna…
NOE Co za „ona”?
SEM To obojętne, czy on, czy ona, tak mi się powiedziało…
NOE O kim myślisz?
SEM Powiedz mi, Noe, jeżeli wyjdziesz z korabia cały i zdrowy wraz z rodziną swoją i złożysz ofiarę całopalenia, a jeden z twych… ktoś z rodziny twojej będzie smutny, nawet zrozpaczony, tylko dlatego, że się uratował…czy Pan będzie zadowolony?
NOE Kto będzie nieszczęśliwy?
SEM Odpowiedz mi na pytanie.
NOE Nie zastanawiałem się.
SEM (skończył z oknem) Co teraz robić?
NOE Przenieś te worki na naszą stronę.
SEM (przenosi) Kochasz swoich synów, NOE?
NOE (sam) Kto będzie nieszczęśliwy?
SEM (wraca, bierze drugi worek) Odpowiedz mi…
NOE (milczy, znowu zostaje sam) Ona jest nam prawie krewna…
SEM (wchodzi) Słucham?
NOE Zdradziłeś komuś tajemnice?
SEM Nie.
NOE Zdradziłeś!
SEM Przysięgam, że nie!
NOE Kłamiesz, ukrywasz coś…tu się coś stało…
SEM Nic się nie stało… może się stać… za twoją zgodą.
NOE Czego chcesz?
SEM Weź jeszcze jednego człowieka do korabia.
NOE Nie mogę…Siostry moje zostawiłem, dzieci twoich braci… Nic nie mów, powinieneś zrozumieć… wziąłem tych, których Pan pozwolił, nikogo więcej… Nikt więcej do korabia nie wejdzie. Wziąłem twoją Dalilę, czego chcesz więcej… Czego chcecie więcej?
SEM Ja nie dla siebie.
NOE A…co?
SEM Przez wzgląd na ród Lamechów uratuj Mirol.
NOE Mirol? Symbol grzechu ziemi Hawilhat ma uratować się w korabiu Pana? Semie, Semie, przecież ty czci nie masz… w twarz cię uderzę za takie słowa i zapłaczę…
SEM Noe, ocal tę dziewczynę! Uratujesz i syna!
NOE (zdumiony) Ciebie?
SEM Nie…
NOE Więc którego?
SEM Cham mnie o to prosił…
NOE On ma Sarę.
SEM Cham kocha Mirol.
NOE Mam się zgodzić na cudzołóstwo w moim korabiu, na oczach Sary, na oczach Pana i was wszystkich? Nie męcz mnie… Czeka mnie tyle jeszcze ciężkich chwil…jestem stary…
SEM Nie uratujesz człowieka?
NOE Nie. Nie uratuję, bo jest piękna, a była zła i rozpustna. Nie ocalę, pomimo, że kocha ją syn mój, mimo że jest córką mego brata. Nie uratuję ani jej, ani dzieci Mathusala… Nikogo! Jestem tylko człowiekiem, nie osłabiaj mojej woli. Przecież ja też, jak i wy wszyscy, składam się z marzeń, zmysłów, wzruszenia i grzechu… Mówił mi Pasterz, że żona Mathusala poszła nas szukać w doliny Armenu. Araba mnie szuka, a ja jej pomóc nie mogę… Kazał Pan wszystkich się wyrzec.
SEM Nie gniewaj się… Cham cierpi, więc postanowiłem… Tylko nigdy nie przypuszczałem, że aż tak bardzo kochasz tych, co zostają…Przepraszam…
CHAM (wchodzi, niosąc na plecach worek z mąką) Mówiłeś? (SEM kiwa głową) No i co? (SEM rozkłada bezradnie ręce) Co?
NOE (podnosi głowę) Czemu tak krzyczysz?
CHAM (skamieniał) Noe płacze? Co się stało? (SEM nie odpowiada, wychodzi)
NOE Masz dobre oko…Mirol była piękna.
CHAM Najpiękniejsza, Noe!
NOE Tak, dobrze powiedziałeś. Najpiękniejsza. Dawno już?
CHAM Od wiosny.
NOE Od wiosny… (coś sobie przypomina) Ja też…
CHAM (drgnął) CO?
NOE Tobie co się stało? (CHAM milczy) Przestraszyłeś się czego? (zrozumiał) Nie… Mirol jest dla mnie za młoda. Kochałem kiedyś jej babkę, Arabę, o czym matka wasza nie wiedziała i nie wie do dzisiaj. Kobietom naszym nie należy mówić o tym. Cierpią. (po chwili) Mirol zostanie.
CHAM To ja… też zostanę!
NOE Nie! Będziesz przy mnie. Nareszcie cierpienie uczyni cię moim synem. Dotąd nie byłeś dobrym synem.
CHAM Nie będę dobrym… Nigdy nie będę! Mnie tu ciasno w tej b łogosławionej łupinie z drzewa Goffer.
NOE Musisz się koniecznie od razu wyśmiewać ze mnie?
CHAM Bo śmieszni jesteście jesteście z waszymi skrupułami. Cóż by ci Pan uczynił, gdybyś starą Arabe wziął do korabia swego?
NOE Milcz!
CHAM Araba i wnuczka… obie ci tak bliskie!
NOE Powiedziałem już, że nikogo nie wezmę. A ty będziesz tych słów żałował… Przyjdzie czas, że pocałujesz mnie w rękę i będziesz prosił…
CHAM O, mylisz się, nigdy cię nie przeproszę. Choćby dlatego, że gubiąc Miriol… gubisz Sarę!
NOE Kogo?
CHAM I jedną i drugą. Ja się utopię, kraby mnie zjedzą, ryby kości uczyszczą… Gdy wody opadną, znajdziecie tylko szkielet… Jeszcze wtedy będę cię przeklinał! (chce wybiec)
NOE Stój… Dokąd idziesz, deszcz zaczyna padać… za godzinę przestanie. Do kochanki przychodzi się późną nocą… Dostaniesz wina ode mnie, figi, winogrona, jasne placki bez otrąb… tylko żeby się Sara nie dowiedziała. Potem pójdziesz.
CHAM Sara wie.
NOE Co?
CHAM Tak, Sara wie.
SYBILLA (wchodzi) Noe, deszcz pada i wiatr coraz większy, przyszłyśmy już do korabia.
Wchodzą MICHOL, SARA, DALILA, każda coś niesie. Ryby dla NOEGO, placki, smołę, a DALILA pęk kwiatów.
NOE Dobrze, dobrze… Chmury nadeszły, noc będzie chłodna. Dobrze, że przynieśliśmy skóry, będzie na czym spać. (do SEMA, który właśnie wrócił) Smaruj okno. (SEM spełnia, co mu polecono, MICHOL w drzwiach czeka na JAPHETA, SYBILLA układa skóry) Weź te kwiaty, przydadzą się…
DALILA (do SEMA) No i co? (SEM rozkłada ręce, DALILA cały czas wpatrzona w CHAMA) Biedny… Wiedziałam, że tak będzie.
SYBILLA (do MICHOL) Dlaczego mokniesz, chodź tu, do środka!
MICHOL Patrzę, czy Japhet zgasił ogień.
SYBILLA Całe włosy mokre. Nie, zawsze musi się sprzeczać. A jak się przeziębisz, rozchorujesz, kto cię będzie leczyć, kto?
NOE Ja.
SYBILLA Ostatnie zioła twoje się popsuły, ja mam lepsze, nawet sobie schowałam. Zaraz wam pokażę.
NOE Sybillo, czynisz za dużo krzyku, stanowczo jesteś za głośna.
SYBILLA Od razu głośna… Bo mi zazdrościsz. U Sofora każdy ostatnio mówił, że mam lepsze zioła niż ty, a widzisz, prześcignęłam cię w leczeniu. (NOE pogardliwie milczy) Tak, tak, mój NOE, nie masz odpowiedzi. A że ciągle mówię, to trudno, musi być ktoś, kto dopilnuje. Ciebie to nic nie obchodzi, więc muszę im zwrócić uwagę!
NOE Nie są dziećmi, mogłaś to robić, kiedy byli mali.
SYBILLA Oni dla mnie zawsze są mali… Cham do dzisiaj nie wie, że szkodzą mu placki z otrębami… i do dzisiaj nie wie, że należy mi się szacunek, a poza tym…
NOE Co?
SYBILLA Właściwie jestem zła. Michol mnie bardzo drażni. Kłóci się ze mną o zielone jaszczurki. Dałam czarne, przecież chciałeś mieć czarne. Sam powiedziałeś, że każde zwierzątko jest ci miłe, a czy czarne, czy zielone… Ona tego nie chce zrozumieć!
NOE (do MICHOL) Możesz wierzyć matce, tak powiedziałem!
SYBILLA Widzisz, widzisz… W ogóle oni są nieprzytomni. Boją się, czy co… Powiedz im, uspokój ich. Powiedział Pan, że nas ocali?
CHAM Proszę cię, przestań, bo już nie mogę wytrzymać. Kto się boi, czego się boi… ty… jak ty mało wiesz o nas wszystkich.
SYBILLA (do NOEGO) Widzisz, i tak stale.
NOE Uspokójcie się, przecież czeka nas jeszcze tyle dni razem. Sara coś jest markotna. (do SARY) Co ci jest? Boisz się deszczów?
SARA Nie.
NOE Nie trzeba o tym myśleć. Pan jest dobry.
SARA Tak, dobry.
SYBILLA Nie wiem, jak ja z nimi wytrzymam.
MICHOL A my z tobą.
SYBILLA Noe, ty nie wiesz, jaka to żmija. Powiem prawdę…
NOE Sybillo, za mocno się wyrażasz. Jak można powiedzieć o żonie syna swego… Nie zdajesz sobie chyba sprawy z tego, co mówisz. Zaraz pójdziemy spać. Wypoczniesz i uspokoisz się, prawda?
SYBILLA Prawda, tylko ich zanadto nie usprawiedliwiaj. Zwłaszcza Michol… Bo ci kaktusy zacznie sadzić na głowie.
Wbiega JAPHET, niosąc tylną ścianę, jakiej brakowało korabiowi. Deszcz pada coraz gwałtowniejszy, błyskawice, grzmoty.
JAPHET Przyniosłem, teraz się umocuje… Noe?
NOE Tak. Pan zesłał dżdże!
SEM i JAPHET mocują się ze ścianą. Wichura, deszcz, pioruny wzmagają się. CHAM podchodzi do NOEGO.
CHAM Okłamałeś mnie, ale ja cię teraz zaduszę! Zniszczę ten korab, zwierzęta ci rozpuszczę… ty! (rzuca się na NOEGO)
SARA Cham, Cham, co ty robisz, uspokój się! Japhet, Sem, trzymajcie go!
CHAM Puść mnie, Sara! Puść mnie!
SYBILLA Uspokój się, dziecko moje kochane.
CHAM Odejdź… Nie będę z wami… Sara, puszczaj! (gryzie)
SARA Ach!
SYBILLA Ugryzł cię! Pokaż… Ale ma zębiska!
NOE Trzymajcie go! Skoro się uniesiemy na wody, nie będzie już miał odwagi.
CHAM Co? Ja będę miał nawet tę odwagę, żeby ci plunąć w twarz!
SYBILLA Co on mówi, co on mówi!
Korab zakołysał się, na CHAMIE zrobiło to ogromne wrażenie. NOE klęka, wszyscy robią to samo. Korab widocznie unosi się.
NOE I otom wszedł i wszystek dom mój do korabia twego, a wraz z nami po siedmioro zwierza różnego. Wierzyłem, że siódmego dnia wygładzisz wszelkie stworzenie, któreś uczynił, nie ostrzegając dzieci, ani ich rodziców. Wierzę, że jesteś i będziesz sprawiedliwy…
SYBILLA Ogień… na wzgórzu Arres coś się pali!
CHAM Gdzie? (podbiega do okna, w którym rzeczywiście odbija się daleka łuna. CHAM szlocha)
DALILA (bardzo cicho) Michol tęskni…
CHAM (odwrócił się) CO? (teraz dopiero ujrzał urodę DALILI, która w lekkim refleksie płonącego ognia wygląda naprawdę urzekająco. CHAM bierze ją za rękę i zaczyna się śmiać)
Deszcz pada. Mimo to ciągle jeszcze można dostrzec ogień na Arrasie. Korab widocznie unosi się, bo szczyty Armenu nikną, w końcu całkiem giną, zostaje tylko nagi przekrój korabia. Wnętrze jest widoczne, chociaż przyciemnione. Postacie zaczynają się krzątać, przeważnie spełniając to, o czym mówi pojawiający się na pierwszym planie, przed korabiem, PASTERZ.
PASTERZ Jeszcze tylko Japhet uszczelnił drzwi smołą i żywicą, zapalił olej w naczyniu glinianym i zdziwił się po swojemu zdarzeniom, których był i miał być świadkiem. A korab zlepiony z drzewa Goffer wzniósł się z wodami o dziesięć łokci ponad szczyt najwyższej góry Armenu. Smukły kształt pędził w nieznane. Poginęli grzesznicy i bardziej od nich niewinni. Dzieci i ich rodzice, wszelki duch żywy ginął… Pasterzy już nie ma, ich stada również zginęły… Stało się to z końcem dżdżów. Niebo się wypogodziło, wielkie wody zaczęły się uspokajać. Korab stał się jedynym jądrem życia, jedynym państwem… chociaż nie jedynym, bo i ja się uratowałem. Nie liczę się jako państwo, o nie, stanowiłem zawsze sam dla siebie osobne prawo. Kim jestem? Panie odpowiedzą, jak zawsze, nielogicznie: „nieciekawy”, panowie krytycy zamruczą: „pasterzyna”… i nikt nie zgadnie, że jestem kim innym. Noszę w sobie tyle postaci, że zbytecznym wydaje mi się przedstawiać! Mówię za tych, którzy zginęli i w imię tamtych będę demaskował tych, co zostali. Uratowałem się przypadkowo. Od kilku dni przed katastrofą szpiegowałem Noego i tym sposobem dowiedziałem się o jego zamiarach. Teraz doszedłem do wniosku, że korab stał się państwem, jednakże bez konstytucji, bez praw, nawet bez moralności, państwem takim, jakim ono jest, z gadami, płazami i ludźmi… Takie są moje domysły. Proszę mi wybaczyć nadmierną gadatliwość, są rzeczy i kwestie, które aż pieką, kiedy się o nich nie powie… Zobaczymy, co z tego wyniknie. (znika)
prapremiera 29 X 1948, Stary Teatr w Krakowie