Znając siebie…

Znając siebie bądź co bądź od dość dawna, nieraz zauważam w sobie pragnienie przeredagowania mojej pamięci i zwrócenia własnej uwagi na wspomnienia i intencje, które mną kiedyś kierowały, w ten sposób, by uzyskać potwierdzenie tego, o co mi chodzi w danej chwili.

Tak wygląda prawda o samym sobie.

Zdaję sobie sprawę, iż jest to sąd surowy, celowo wyjaskrawiony, ale przypuszczam, że gdyby moi przyjaciele i znajomi lub w ogóle znani i nie znani mi ludzie chcieli szczerze coś o sobie powiedzieć, nieraz byłoby to wyznanie dość podobne do mojego. Gdybyśmy zaś owe wyznania połączyli w jakieś grupy czy szeregi, otrzymalibyśmy całą gamę odcieni różnych tendencji, opowiadających historię czy to jakiejś rodziny, czy grupy społecznej, czy wreszcie całego narodu. Tendencji, które w swojej historii istnienia akcentują właśnie  t o , a nie  t a m t o , chcąc przedstawić dowód takiej prawdy, jaką dyktuje teraźniejsza potrzeba.

W wielkich wymiarach prawdy, którą reprezentuje oświecona myśl ludzka, szala codzienności nie omija sądu o nas samych. To twarde prawo i wymóg każdej rzeczywistej historiografii nie może, nie powinno być lekceważone w naszych intymnych myślach i rachunkach, wobec siebie samego. Przebiegając myślą swoje życie, wypracowane w nim wartości, popełnione pomyłki, ryzyko podejmowane przy rozlicznych decyzjach – starajmy się dokumentować je faktami. Fakty mają bowiem to do siebie, że zaistniały i istnieją oraz stanowią podstawę do wyciągania wniosków – począwszy od maleńkich zdarzeń w życiu każdego z nas po historię świata włącznie.

Być może dlatego każdy myślący człowiek z takim szacunkiem odnosi się do nauki, która objaśniając świat, zdobywa go dla człowieka – bo prawda każdej podejmowanej w nauce analizy, jak w działaniu matematycznym z jedną czy paroma nawet niewiadomymi, musi doprowadzić do jednego tylko – i właściwego – rozwiązania. Oto dlaczego z tak wielkim zaufaniem i nadzieją zwracamy się w stronę nauki i jej twórców, od których tak wiele zależy. Od których zależy nieraz więcej, niż jesteśmy sobie w stanie wyobrazić – my, którzy dobrze znamy historię i na przestrzeni jej dziejów możemy wymienić niejedno mocne zwarcie ludzkiego mózgu z tępotą.

Cóż jednak ma to wspólnego z tym, co chcę napisać o dziedzinie, do której należę?

Im dłużej żyję, tym silniejszego nabieram przekonania, że to wszystko, co płynie z ludzkiej  m y ś l i , przenika się i jednoczy, gdyż „idziemy tak razem pośród innych ludzi i czasem jeden drugiemu coś powie na ucho”.

Tak więc i siła teatru występuje w tej samej relacji, gdyż sztuka, w przeciwieństwie do nauki, wprowadzając nas w nowy stan świadomości, nie tylko objaśnia nam świat w jakim żyjemy, lecz wzrusza i wstrząsa wyrazistością dobra i okrucieństwa – tych dwóch odwiecznych źródeł ludzkiego szczęścia i cierpienia i sprawiedliwości pozwala żyć w „zielonej dolinie życia”, okrucieństwu zaś ginąć z pragnienia u jednego z fałszywych źródeł.

To jest siłą teatru, którego pozorna przemijalność stanowi tak często treść naszych doznań i niewyczerpane bogactwo wrażeń nie dających się usunąć z pamięci. Wrażeń, które pomnożone zwielokrotnioną warstwą różnych doświadczeń – poprzez książkę, film, obraz – w konfrontacji z codziennością pozwalają nam myśleć, odczuwać, oceniać i działać.

Oto jedna z największych tajemnic teatru: owa jak gdyby odwrotność perspektywy. Im dalej, tym większe stają się słowa i gesty aktorów, ich moc zda się ogromnieć poprzez ludzką pamięć. Oto potęga teatru – wywierająca skutki moralne, niczym się nie dająca wymazać wiedza o nas samych, o ludziach wmieszanych w życie innych ludzi, w losy społeczeństwa, narodu, historii. Na wszystkich polskich scenach wybuchają i milkną słowa, gesty, skargi, śmiechy. Miliony ludzi pamięta je i wspomina. Dzięki tym zapamiętanym chwilom wzruszeń i przeżyć, jakich dostarczył aktor, zrozumiała być może stała się książka, obraz, własne dziecko, istnienie drugiego człowieka – i własne życie. Oto sens i przeznaczenie teatru, którego magia, urok i wielkość zależy od nas wszystkich.

 

Czymże bowiem jest teatr, jeśli nie upoważnieniem danym przez jednych drugim – by stanęli przed nimi i wyrazili to, czego ci pierwsi wyrazić nie potrafią? Niech aktor wypowie to, co przepełnia nam serca, niech wypowie to, czego sami wypowiedzieć nie umiemy, niech nas rozśmieszy lub ośmieli trafnością spostrzeżeń na temat naszego wspólnego życia. Niech nas zdobywa, niech buduje naszą wyobraźnię – o tak,  niech buduje naszą wyobraźnię to chyba największe zadanie, jakie stoi przed współczesnym aktorem.

Skąd ma on czerpać doświadczenia, wiedzę i wskazówki? Czy tylko z samego upoważnienia swych widzów? Z ich wiary, że potrafi odnaleźć właściwy gest, właściwy ton?

Mówi się o wielkości teatru polskiego. Słusznie. Myślę jednak, że wielkość tę określiła wielkość naszej historii – naszych dążeń i zmagań, wyrzeczeń i rezultatów, zwycięstw i klęsk, które budując nasze życie, stwarzają miliardy napięć – one to eksplodują w sztuce.

Polski aktor, świadomy swej roli, jaką wyznaczyła mu nasza historia, czerpie swe idee z życia. I jakkolwiek je przetworzy, stara się przekazać innym to, co jego samego przejęło, to, co nim wstrząsnęło, to, w czym uczestniczy. Ci inni żyją wśród tych samych problemów, lecz nie potrafią ich może tak wyrazić lub nie umieją się nimi tak samo przejąć, gdyż są po prostu zajęci czymś innym.

Zwracają się więc w stronę aktora, wierząc, że on przygląda się bacznie życiu i potrafi ze swych obserwacji zrobić właściwy użytek w swej sztuce. Doświadczenia nasze, nieraz w sposób zaskakujący i nieprawdopodobny, wyzyskane są w zupełnie innych warunkach – zawsze jednak jako prawda wynikająca z życia.

 

Będąc osiemnastoletnim chłopcem, w styczniu 1945 roku, tuż po wyzwoleniu Krakowa, wybiegłem zobaczyć miasto. Biegłem przez most ku ulicy Stradom – i zatrzymałem się. W dole na nabrzeżu spostrzegłem zabitych niemieckich żołnierzy. Nie było krwi. Była cisza i mróz. Na brzegu rzeki leżały trupy ludzi.

Nigdy nie zapomnę tego dnia. Tej pogody, czystości nieba, grynszpanowych dachów starego Krakowa.

Nie zapomnę tego teatru powstającego życia i odchodzącej śmierci.

 

Teatru, którego wraz z milionami innych stać się miałem niemilczącym świadkiem – i aktorem.

 

Kolejny rozdział: Spotkanie z Kruczkowskim