Bez widowni

Bardzo lubimy własne pomysły. Rzadko w nie naprawdę wierzymy. Jeszcze rzadziej je realizujemy. Wiele propozycji na temat szkolnictwa teatralnego pozostaje w sferze pomysłów. Są one interesujące i brzmią pozornie przekonująco, lecz przed przystąpieniem do ich realizacji warto zastanowić się nad ich rzeczywistą przydatnością dla rozwoju teatru polskiego w przyszłości. Szkoła teatralna w obecnym jej kształcie twórczym, artystycznym i społecznym jest problemem poważnym. Z tego wszyscy zdajemy sobie sprawę. Jest rzeczą teoretycznie bardzo łatwą stworzenie nowych form kształcenia, natomiast jest rzeczą bardzo trudną wypełnienie tych form nową treścią. Obawiam się, że stałe eksperymentowanie w tej dziedzinie sprowadziłoby się do kontynuowania starych błędów. Można by było w ten sposób osiągnąć tymczasowe zadowolenie reformatorów, lecz kontynuując stare formy pod nową nazwą niewiele byśmy zrobili nowego prócz pozyskania nowych reformatorów, nowych nazw i nowych struktur.

Zastanówmy się więc nad nowymi propozycjami, o jakich się mówi i pisze. Na przykład – że należy stworzyć średnie szkolnictwo teatralne na wzór szkolnictwa muzycznego i plastycznego, które miałoby na celu przygotować młodzież do wyższych studiów w Szkole Teatralnej lub bezpośrednio do teatrów. Spotykamy się również z propozycją utworzenia studiów przy teatrach. Studia te miałyby na celu przygotowanie aktorów dla teatrów w danym rejonie kraju. Następnie, myśląc o randze i wpływie szkolnictwa na przyszłość naszego teatru, odczuwamy potrzebę stworzenia akademii teatralnej. Wszystkie te propozycje mają na celu jeszcze większe związanie szkoły z praktyką. I to jest słuszne. Mają również na celu obniżenie wieku młodzieży wchodzącej do teatru i szybsze jej zaadaptowanie się w warunkach zawodowych. Jest w tych propozycjach również zawarta myśl o wyłowieniu z wielkiej masy młodzieży interesującej się teatrem prawdziwych talentów. A więc problem rekrutacji i wyeliminowania wszystkich możliwych pomyłek na egzaminie wstępnym. Mówi się także o dopływie kandydatów na studia aktorskie z ruchu amatorskiego i z teatrów studenckich.

Przed laty, kiedy zacząłem się zajmować problemami szkolnictwa teatralnego, myślałem podobnie. W miarę jednak upływu czasu, realizując zasady reformy i pracując nad nowym programem nauczania, wychowania oraz rozważając potrzeby współczesnej szkoły aktorskiej, zdałem sobie sprawę z wielu niekonsekwencji tych propozycji i ukrytych w nich niebezpieczeństw. Chodzi przede wszystkim o zapewnienie odpowiedniego poziomu kultury zawodowej i społecznej aktorstwa w przyszłości. Jakie są te niebezpieczeństwa?

Zastanówmy się nad średnim szkolnictwem teatralnym. Szkołę taką można sobie bez trudu wyobrazić. Młodzież oprócz wiedzy ogólnej, koniecznej dla uzyskania świadectwa dojrzałości, musiałaby otrzymać w siatce godzin zajęcia praktyczne, czyli naukę gry aktorskiej, dykcję, ruch sceniczny, pantomimę oraz dyscypliny rozwijające sprawność fizyczną. Po ukończeniu takiego liceum całą tę młodzież wchłonąłby teatr, film, telewizja – i nie jestem pewien, czy udałoby się młodym adeptom doskonalić swe rzemiosło w szkole wyższej. W moim przekonaniu do wyższej szkoły aktorskiej trafiliby tylko ci, którym się nie udało zaczepić w produkcji, czyli kształcilibyśmy tam ludzi mniej zdolnych. I ci właśnie otrzymaliby wyższe wykształcenie. Powstaje więc pytanie – jaki status prawny awansu obowiązywałby tych, którzy nie mogli lub nie chcieli kończyć szkoły wyższej. I w jaki sposób odbiłoby się to na ich przyszłym życiu i na poziomie aktorstwa za lat dziesięć. Jest to bardzo nęcąca propozycja reformy, lecz, jak widzimy, występują tu już pierwsze trudności. Ale musimy przy tym wariancie brać pod uwagę jeszcze jeden czynnik. Zapotrzebowanie na kształcenie młodych aktorów określają ścisłe limity. Trzy szkoły aktorskie w Polsce wypuszczają rocznie około 50 absolwentów. To zaspokaja potrzeby życia. Powstaje zatem pytanie, ilu kandydatów miałoby opuścić szkoły średnie i jak liczne powinny być te szkoły, i ile ich ma być, i jakie mają dawać prawa. Na żadne z tych pytań nie można dziś udzielić jednoznacznej odpowiedzi.

A teraz następna propozycja – studia przy teatrach. Jest to idea nienowa, cofająca jednak szkolnictwo teatralne o kilkadziesiąt lat! Wybitni aktorzy teatrów, przy których studia by powstały, reżyserzy tych teatrów, kierownicy artystyczni zmuszeni byliby przyjąć na siebie nową odpowiedzialność, z której nie wszyscy mogliby się wywiązać. Zagadnienie jest znane. Wiemy bowiem, jak bardzo przeciążony jest dobry aktor, wybitny reżyser i kierownik artystyczny. Nie zawsze zresztą ci ludzie odczuwają potrzebę nauczania. Słowem, praktyka sprowadziłaby się do statystowania i wykonywania wszystkich pomocniczych zadań w teatrze. Zorganizowanie zaś w takim studio bloku nauk teoretycznych również nie byłoby dla teatru rzeczą łatwą. Jeśli były takie szkoły i istniały takie studia po wojnie i w latach pięćdziesiątych, to dlatego, że moment powojennej koniunktury i wielkiego zapotrzebowania usprawiedliwiał istnienie wszystkich, dwuletnich i trzyletnich szkół teatralnych. Były to czasy przyśpieszonego formowania życia teatralnego w kraju. Od lat, na przestrzeni historii, aktorzy na kontynencie europejskim walczyli o swój status w życiu społecznym. A w Polsce dopiero socjalizm stworzył możliwości otrzymania wyższego wykształcenia w tym zawodzie. Czy mamy to odrzucać? Dlaczego?

Pozostaje jeszcze jedno zagadnienie, nad którym warto się zastanowić w związku z obu propozycjami. Myśląc o tym stawiam sobie takie pytanie: czy jest rzeczą słuszną i właściwą odbierać młodzieży interesującej się teatrem cztery lata życia studenckiego, czy można tę młodzież pozbawić życia w społeczności akademickiej, czy celowe jest wyłączenie jej z udziału w pracach społecznych i organizacyjnych ruchu studenckiego? Jeśli mówimy o wychowaniu, to właśnie społeczność akademicka jest drogą wychowania obywatelskiego. Jest to przecież kontakt z różnymi twórczymi środowiskami, który determinuje poziom intelektualny w okresie dojrzewania. Jest to przecież ta część życia młodego człowieka, w której krystalizują się cele, wytwarzają się trwałe przyjaźnie – jest to życie we wspólnocie ideologicznej, społecznej i twórczej.

I jeszcze jedno. Dlaczego nie zapytać samej młodzieży, co myśli i jak sobie wyobraża swoją drogę do teatru? Krakowska narada w 1969 roku postawiła przed szkolnictwem teatralnym wiele ciekawych problemów i ustawiła programy w świetle nowych wymagań. To przecież młodzież zabierała na tej naradzie głos i w sposób rzeczowy wypowiadała się przeciw metodom i programom, które od tamtego czasu zostały zmienione.

Akademia byłaby najwyższą formą kształcenia tych ludzi, którym nie odpowiadałoby świadectwo dojrzałości w liceum teatralnym lub prawo występowania na scenie, uzyskane po ukończeniu studium przy teatrze. Jak już wspomniałem, byliby to ludzie – obok prawdziwie ambitnych – którym się nie udało. Niezależnie od występującej tu sprzeczności, bo prawo do akademii mieliby przecież i jedni, i drudzy, zastanawiam się, jaką pozycję uzyskaliby ci ludzie w teatrze po ukończeniu akademii.

Moje osobiste refleksje uwarunkowane są doświadczeniem, które zdobyłem w ciągu ostatnich lat. Wyrobiło ono we mnie przekonanie o potrzebie oszczędnego stosowania inwencji, konkretnego realizowania programu, w dziedzinie zaś wychowania – o potrzebie skupienia uwagi na sprawie kontaktu z młodzieżą. Z tej współpracy i w obcowaniu z nią na co dzień utwierdzam się w przekonaniu, iż najważniejszą rzeczą jest stałe podwyższanie twórczego i ideowego pułapu ambicji młodzieży. Chcemy przecież ukształtować ludzi, którzy nie tylko będą posiadać wszystkie wymagane zdolności warsztatowe, ale myśląc – zechcą rozwijać teatr po swojemu. Słowem, należy stworzyć młodzieży wizję takiego teatru, dla którego warto się poświęcić.

Niestety, nie we wszystkich teatrach młodzież startuje ostro. Często, pozostawiona bez opieki, szybko zapomina o swoich ambicjach, a nawet cierpi. Jest to poważny problem i trzeba myśleć nad tym, by młodzież po ukończeniu szkoły jak najszybciej mogła się twórczo rozwijać. Obecnie jej kształcenie przypomina podawanie kropli szlachetnego narkotyku, połączone z niejasnym przekonaniem obu stron o niemożliwości zaspokojenia pragnienia w przyszłości.

Mimo wszystkich wysiłków czynionych na co dzień, aby podnieść poziom intelektualny i praktyczny szkoły, uczelniom naszym brakuje wyraźnej indywidualności i powiązania z rytmem życia. Mało jest elementów racjonalnych w tym szaleństwie. Jesteśmy oddzieleni od rzeczywistości jakąś matową kotarą z folii. Jest jasno, ale nie widać, co się dzieje na zewnątrz. Jesteśmy zajęci sobą, żyjemy w sztucznie stworzonej atmosferze, w tej naszej wieży z matowej folii. Działamy jakby w warunkach starego, opuszczonego laboratorium. Dlaczego tak jest? I czy tak być musi? Wystarczyłby jeden ruch, żeby zerwać to wszystko i nadać ostre, żywe piętno życiu szkoły. Co to ma być? I jaki to ruch czy gest uczyniłby tak zasadniczą zmianę w życiu szkoły?

Jestem przekonany, że tylko teatr szkolny, teatr z prawdziwą widownią nada tej szkole sens i wyostrzy wszystkie kryteria ocen – od egzaminu wstępnego po dyplom. Posiadając teatr szkolny wyjdziemy naprzeciw życiu, rozstrzygniemy wątpliwości, które powstają w trakcie nauki. Teatr szkolny rozwiąże problem łączenia teorii z praktyką, rozwiąże problem skrócenia toku studiów, umożliwi tym samym młodzieży szybsze wejście w teatr. Najogólniej biorąc, oznacza to harmonijne związanie teoretycznej, ogólnej kultury z celowo ułożonym planem rozwoju zajęć praktycznych, a najwyższym akcentem tego procesu byłaby praca w teatrze szkolnym.

Istniałaby wówczas możliwość skrócenia czteroletniego okresu studiów do trzech lat. Uzyskałoby się to w sposób następujący: warsztat szkolny, który robimy obecnie na czwartym roku, mógłby powstawać już na roku trzecim. Program trzeciego roku przewiduje budowanie roli. Tę pracę powinno się już robić na scenie teatru szkolnego. Rok czwarty student poświęciłby na kontrolowany staż w teatrze zawodowym, po którego odbyciu przystępowałby do egzaminu dyplomowego. Korzyści takiego rozwiązania są oczywiste. Teatr otrzymywałby o rok młodszego aktora który ze względów dydaktycznych musiałby wejść do „produkcji” – a egzamin dyplomowy zostałby poprzedzony praktyczną wiedzą o teatrze. I stanowiłby jeszcze jedną możliwość selekcji absolwentów.

Jest to problem dla nas ważny. Bierzemy przecież na siebie odpowiedzialność za tę część inteligencji polskiej, którą przygotowujemy do twórczego udziału w życiu naszego kraju. Kształcimy artystów polskich – aktorów, reżyserów, krytyków. Chcielibyśmy, aby poziom naszych absolwentów dorównywał zadaniom, jakie stawia przed nimi narodowy teatr polski.

Teatr szkolny rozwinąłby w młodzieży chęć twórczego nowatorstwa oraz poczucie społecznej odpowiedzialności za teatr jeszcze w warunkach szkolnych. Wychowując młodzież, musimy tak ją kształtować, by zrozumiała, że wszystko adresowane jest do odbiorcy, do człowieka, który pod naporem cywilizacji podświadomie szuka czegoś nowego i zmienia się tak, jak zmienia się jego świat. Człowiek ten szuka przecież sztuki dostosowanej do potrzeb swego życia, pracy, swoich wewnętrznych przeżyć i nieraz sobie samemu może jeszcze nie uświadomionej potrzeby piękna. Zwraca się do sztuki, gdyż właśnie sztuka potrafi rozświetlić i wyprzedzić nasze życie lepiej niż niejedna myśli teoretyczna.

Naszym zadaniem byłoby zsynchronizowanie tego, co nowe w tej dziedzinie, z tym, co już jest znane, słowem znalezienie syntezy między nowatorstwem i tradycją.

Każdy człowiek, a przede wszystkim artysta, ma pełne prawo do indywidualnego poszukiwania nowych dróg i rozwiązań, do twórczych odkryć i nowatorstwa wykraczającego poza ustalone, ogólne prawa. Jest to słuszne i właściwe. Należy jednak dodać, że jedynie ten, kto ma swój zawód opanowany do perfekcji i jest zdolny do podporządkowania się konkretnym rygorom swej twórczości, ten tylko jest w stanie odkryć coś nowego.

W instynktownym zamiłowaniu do ograniczeń prawdziwy artysta odnajduje nowe formuły pozwalające mu wyrazić świat, który go otacza, w sposób nowy i własny. Bez tych cech można stać się jedynie szybko przemijającą atrakcją.

Musimy posiadać swój własny teatr, który będzie miejscem prezentacji naszych doświadczeń i poszukiwań, a jednocześnie miejscem, gdzie praca nasza będzie podlegać społecznej ocenie. Bo tak jak nie może istnieć nowoczesna uczelnia techniczna bez wizji nowoczesnego przemysłu, tak nasza uczelnia musi stworzyć sobie realną wizję takiego teatru, do jakiego chcielibyśmy kierować naszych absolwentów.