Od autora

Fragmenty rozmowy po pierwszej próbie czytanej Noego i jego menażerii w Teatrze Polskim w Warszawie, 1970.

… Było to już po wojnie. Od kilku dni toczył się w Krakowie proces Ewy Mandel, skazanej potem przez Najwyższy Trybunał Narodowy na karę śmierci za ludobójstwo. Na wystawie ofiar Oświęcimia w kuluarach sądu oglądałem ludzi, ich twarze, przypadkowo wśród fotografii pomordowanych rozpoznałem twarz ojca, zabitego w XI bloku w Oświęcimiu.

Wszedłem na salę. Na ławie oskarżonych siedziała młoda kobieta, dobrze zbudowana, o jasnej karnacji – już nie pamiętam, ale chyba bujnych rudych włosach, i patrzyła przed siebie tak normalnie, z taką właściwie obojętnością, jakby to, nad czym się tu ludzie zastanawiali, chcąc wymierzyć sprawiedliwy wyrok, aby dla żywych, którym udało się przetrwać piekło, określić tym wyrokiem hańbę faszyzmu, jaką przeżyła Europa – jej nie dotyczyło. Ta kobieta była obojętna. W jej oczach tylko można było dostrzec, że ta normalność reakcji graniczy z tępotą.

Wracałem z tego procesu wstrząśnięty, gdyż po raz pierwszy ujrzałem wyraźnie rezultat ludzkiej katastrofy. Odczułem to w sobie i w niej.

Później, po latach, pozwoliło mi to napisać scenariusz krótkiego filmu Ambulans, dedykowany w myślach dzieciom palonym w krematoriach i Januszowi Korczakowi. Ale wówczas chodziłem po ulicach, przypatrywałem się ludziom i nie opuszczało mnie zdumienie – że mimo to wszystko, co się stało, życie może być takie normalne.

… Potem ilekroć znalazłem się wśród ludzi szczęśliwych, młodych, na ulicy, w teatrze, w szkole, powracało wspomnienie owej chwili, kiedy tuż przed wybuchem powstania patrzyłem na zachodzące słońce i byłem przekonany, że widzę je po raz ostatni.

Przeżyłem, jak wiele milionów, i mogłem uczestniczyć w nowym życiu. Stale była we mnie pamięć o tych, którzy polegli.

… Trudno mi dzisiaj opisać ten stan, w którym pozostawałem, będąc przecież wtedy człowiekiem zaledwie dziewiętnastoletnim. Ale właśnie jego wynikiem była świadomość tego, czemu chciałem jakoś dać wyraz – protestować, mówić w natężeniu o obowiązkach żywych. Było to tak głębokie i tak silne dążenie, a towarzyszące mu poczucie prawdy i rzeczywistości  tak dojmujące, że wszystko to pozwoliło mi spojrzeć na temat z odrobiną ironii. Ironia ta dotyczy nie tylko charakteru osób nakreślonych w tej dwuaktowej komedii, ale całego problemu moralnego, który powstał we mnie jako ów temat przewodni.

Był w tej ironii i mój stosunek do jakiejś „nadnaturalnej woli objawionej”, z którą rzekomo trzeba się zgodzić, a która jednym dała ocalenie, a innym kazała zginąć. I nie mogło mi się w głowie pomieścić, że ja żyję. Był w tym również bunt przeciwko porządkowi lat pogardy.

… Drodzy państwo, czas wiele zatarł w moje pamięci, ale jestem przecież tym samym człowiekiem i moje dzisiejsze pragnienia wyrastają z tamtych pragnień, z tamtych dążeń i z tamtych gorzkich doświadczeń.

… Wydaje mi się i teraz, kiedy tak myślę o tamtych czasach, że szczyptą realizmu był okraszony pomysł i wybór tematu o Noem i jego rodzinie.

Jest to przeciętna rodzina i właśnie dlatego jej życie, jej problemy, małość, mądrość, grzech i bunt mogły stanowić materiał do wypowiedzenia się o przyszłości ludzi. Są tam, w tej sztuce, słowa, które mówi Dalila: „Noe, jesteśmy uratowani.”

Całe te dwadzieścia dwa lata, które dzielą nas od tamtych dni – to przecież walka o to, żebyśmy byli uratowani. Ta myśl o ocaleniu dzisiaj szczególnie jest mi bliska. Słyszę, jak wymawiała te słowa aktorka na prapremierze. Nie dziwcie się, ze teraz, po przeczytaniu tej sztuki na pierwszej próbie, będę z napięciem oczekiwał momentu, kiedy usłyszę wasze głosy, zobaczę wasze gesty.

… Moja młodość powróci do mnie na chwilę.

… Lubię rodzinę Noego, ale i dzisiaj ironicznie się do niej uśmiecham.

 

Kolejny rozdział: Chwila milczenia

 

Zobacz też: Ambulans, Noe i jego menażeria