Świadek

Skończyliśmy rozmowę.

Profesor uważnie mi się przypatrywał. I nagle zapytał: „Czy wie pan, jaką rolę zagrał pan najlepiej?”

Nie spodziewałem się takiego pytania. W pokoju zapanowała cisza. Po chwili Profesor powiedział: „Rolę Świadka w Dochodzeniu Petera Weissa”.

Die ErmittlungDochodzenie. Sławne przedstawienie Axera w Teatrze Współczesnym. Premiera odbyła się w lipcu 1966 r., dziesięć lat przed rozmową z Profesorem. Brałem udział w Dochodzeniu jako Świadek oskarżenia. Mówiłem Rzecz o fenolu.

Pamiętam nastrój tego przedstawienia, które było pomyślane jako sąd publiczności nad oprawcami z obozu śmierci w Auschwitz. Peter Weiss dokonał rzeczy niezwykłej: dwadzieścia parę lat po zbrodni oświęcimskiej wstrząsnął – trzygodzinnym wyborem dowodów zbrodni – publicznością ówczesnych sal teatralnych. Wstrząsnął sumieniem ludzi przyzwyczajających się do rutynowych już sprawozdań z sali sądowej, w której przez wiele miesięcy toczył się proces frankfurcki. Siedząc teraz przed Profesorem znowu usłyszałem okrutną ciszę przedstawienia. Przez moją pamięć zaczęły przebiegać strzępy słów wypowiadanych dziesięć lat wcześniej. Znów usłyszałem głosy aktorów, z których wielu już nie ma.

Świadek Janusz Warnecki. Rzecz o Czarnej Ścianie.

 

…Jesienią 1943 roku

zobaczyłem wczesnym rankiem na dziedzińcu bloku XI

małą dziewczynkę

miała czerwoną sukienkę

i nosiła warkoczyk

stała samotnie z rączkami opuszczonymi sztywno w dół jak żołnierz…

…wtedy zobaczyłem Bergera wchodzącego na dziedziniec,

trzymał ukryty za plecami karabin…

…wziął dziecko za rączkę…

…ustawił twarzą

do czarnej ściany…

 

Na chwilę znów ujrzałem twarz Tadeusza Fijewskiego, który mówił:

 

…kiedy Bednarek zabił więźnia,

szedł do swojej izby

i tam modlił się…

 

Usłyszałem głos Józefa Maliszewskiego:

 

…uśmiercali nie z nienawiści i nie z przekonania,

uśmiercali tylko dlatego, że musieli uśmiercać…

 

Głos z sali. To pyta Mieczysław Pawlikowski-Sędzia:

 

Jak wyglądał barak?

 

Świadek Kazimierz Rudzki odpowiada:

 

…drewniany barak bez okien,

od frontu i od tyłu drzwi

otwory doprowadzające światło

pod skośnym dachem,

po prawej i lewej trzypiętrowe prycze…

…długość baraku około czterdziestu metrów…

 

Teraz głos kobiecy. To Zofia Mrozowska mówi jedną z najstraszniejszych w tym oratorium, Rzecz o szansie przeżycia:

 

…było nas tam około sześciuset,

badaniami kierował profesor Clauberg…

…dziewczyny miały po 17 i 18 lat…

…stawiano je

 przed aparatem rentgena

…kierowano promienie na jajnik

i w ten sposób spalano go

…dokonywano również

sztucznego zapłodnienia

…podczas ciąży przeprowadzano jeszcze

liczne próby rentgenowskie…

Dziecko,

jeżeli żywe przyszło na świat,

było uśmiercane i zwłoki poddawano sekcji…

 

I mój głos:

 

Oskarżam sanitariusza Klehra

o tysiąckrotne

własnoręczne uśmiercenie

zastrzykiem fenolu  w serce…

 

Z widowni głos Sędziego-Pawlikowskiego:

 

Co robiono z więźniem?

 

Odpowiadam:

 

…lewe ramię musiał trzymać z boku,

a dłoń położyć na ustach,

w ten sposób tłumiło się krzyk

i odsłaniało serce…

 

I znowu głos Pawlikowskiego:

 

Niech pan kontynuuje

relację o dzieciach

 

Odpowiadam:

 

…na dziedzińcu szpitala

…dostały nawet piłkę…

powiedziano im, że

będą szczepione,

wtedy cicho wchodziły do pokoju

…słyszałem tylko uderzenia,

kiedy główki i ciała

padały gwałtownie na podłogę łaźni…

 

Wspomnienie przemknęło przeze mnie błyskawicznie, poruszając wszystko, co przeżywałem, uczestnicząc w tym przedstawieniu.

Teraz, wobec człowieka, którego bardzo szanuję, którego sądy wiele dla mnie znaczą – nie wiedziałem, jak się zachować. Nie mogłem lekceważyć słów, jakie skierował do mnie profesor. Ale nie mogłem też za nie dziękować. I nie miałem możności wypowiedzenia tego, co chciałem powiedzieć.

Skończyło się na krótkich słowach pożegnania. Rozstaliśmy się.

Nieraz później powracałem do tej rozmowy, która jak gdyby na nowo wprawiła w ruch moje myśli. Chciałem zrozumieć nas obu – siebie i Profesora.

Dlaczego wyróżnił Świadka w Dochodzeniu?

 

To zdarzenie wymyka się chyba normalnym ocenom teatru – zarówno tym, jakie dyktuje konwenans, jak i tym, których dokonać może znawca sztuki scenicznej. Utwór Weissa zaprzecza teatrowi, niszczy go, tworząc jakby nową formę, gdzie fakt pozostaje tylko faktem. Więc teatr ten staje się teatrem okrucieństwa, często absurdu, teatrem dokumentu, słowem – antyteatrem. Ale dotyczy okresu ważnego w naszym życiu, które wtedy było – antyżyciem. I być może spotkaliśmy się w tym momencie jako ludzie, których naznaczył – którzy starają się pojąć – fenomen tamtego zła i tamtej zbrodni. Zła i zbrodni. Gdyż dramat Weissa i jego antyteatr nie odkryły jeszcze środków, za których pomocą można by ogarnąć i przekazać tragedię tamtych 12 lat w środku XX wieku. Lat, które zaciążyły i ciążą na całej kulturze europejskiej. Dlatego nadal interesuje nas nie forma, lecz treść faktu ukazanego przez Weissa. I stale silnie porusza nas chęć znalezienia uzasadnień, problem winy, problem przebudowy prawa i  przebudowy moralności, gdy z prawa „nie zabijaj” czyni się prawo „zabijaj”, gdy „nikczemny pragmatyzm” posługuje się techniką, używając jej do przemocy wobec społeczeństwa, a nie do jego rozwoju. I wciąż pozostając ofiarami nie możemy oderwać się od kata. I niepokoi nas w dalszym ciągu tajemnica zła. Zła czynionego innym przez tę część ludzkiej społeczności, która służąc niegodnym, fałszywym ideałom każe uznawać je za prawdziwe i gwałt zadaje otoczeniu.

Myślimy o tym stale. Szukamy rozwiązań. Analizujemy groźne znaczenie faktów – bo pomimo ich ujawnienia zło pozostało nietknięte. Kto jest winny? Ślepe posłuszeństwo nie usprawiedliwia, bo człowiek ma obowiązek myśleć i rozeznawać. Wnioski?

Myślimy o tym, ludzie o różnych może doświadczeniach i różnej umiejętności wypowiedzenia swojego buntu, że posłuszeństwo wobec zbrodni jest również zbrodnią. I  że bez tej świadomości, w ogromie nowych sił pojawiających się na świecie, jednostka – a tym samym i ludzkość – nie wzniesie się wyżej, lecz staczać się będzie ku bestialstwu. Mówiąc o tym, podejmując te tematy zawsze, w nieskończoność, staramy się więc udowodnić, że każdy człowiek jest  o s o b ą  i ma swój indywidualny wpływ na to, co powszechnie nazywamy dobrem, prawdą i pokojem.

Oczywiście, są tu różnice doświadczeń.

Profesor, który opowiedział się po stronie Świadka ze sztuki Weissa Dochodzenie, ma na pewno swoje własne doświadczenia. Nie znam ich. Pewnych rzeczy mogę się domyślać. O innych słyszałem. Syn oficera straconego w Katyniu. Więzień gestapo. Robotnik meldujący się co dzień przez wiele miesięcy na posterunku gestapo w – jak sam o tym mówi – „mieście B.” A dziś zajęty organizowaniem pamięci historii i skutków moralnych wynikających z wniosków, jakie z historii wyciąga. Może więc nieustannie przeżywa na nowo sens tych doświadczeń, które bada, waży, sądzi?

Ja zaś staram się dociec sensu własnego poznania – własnych doświadczeń, kiedy jako dojrzewający chłopak dostrzegłem różne przeciwstawności, które zarysowały mi się jako „dobro” i „zło”.

Ujrzałem po raz pierwszy wroga. Wróg… Do tamtej pory było to pojęcie z bajki. Działalność wroga przeszła wszelkie moje wyobrażenia o zbrodni.

Straciłem ojca. Zginął pod Czarną Ścianą.

Któregoś dnia, gdy pracowałem jako pomocnik murarza na stacji Płaszów, zobaczyłem pociąg. Stacją docelową miał być Oświęcim. Przed każdym wagonem stał gestapowiec z psem. A wagony jęczały głosami ludzi błagających o wodę. Przez zakratowane drutem kolczastym okienko widziałem ludzkie oczy, słyszałem skowyt ludzkich ust. Przepędzono mnie stamtąd i pociąg śmierci pojechał dalej.

Tuż po wojnie byłem obecny na procesie Ewy Mandel, skazanej przez Najwyższy Trybunał Narodowy na karę śmierci za ludobójstwo. Obserwowałem ją. Nie mogłem od niej oderwać oczu. Młoda, hoża kobieta obojętnie patrzyła przed siebie, jakby to wszystko jej nie dotyczyło. Pomyślałem wtedy, że ta „normalność” graniczy z tępotą. Byłem procesem wstrząśnięty. Tym podwójnym procesem – we mnie i w sali sądowej. Po raz pierwszy ujrzałem skutki katastrofy – w niej, oskarżonej, i w sobie, świadku oskarżenia.

Nie mogąc sobie poradzić z naporem i odpowiedzialności, i poczucia winy, starałem się wypowiedzieć w utworze, poświęconym w myśli Januszowi Korczakowi i dzieciom palonym w krematoriach. Ambulans to scenariusz króciutkiego filmu, który można podobno oglądać dziś w Oświęcimiu i na Pawiaku. Opowieść o wojskowym ambulansie sanitarnym, który na oczach nie zdających sobie z tego sprawy dzieci i ich Opiekuna przerabiany jest na ambulans śmierci. Tą plugawą sytuacją – gdy przerażony Opiekun nic już nie może zrobić oprócz odwracania uwagi dzieci od czekającego je końca i konstruujących wóz śmierci gestapowców – nie jest naznaczony tylko pies, aportujący dziecku rzucony przedmiot. Pies bawi się – i zostaje za to surowo ukarany. Dzieci załadowane do ambulansu umrą, uduszone spalinami, zanim dojadą do gliniastego, wspólnego grobu.

Zastanawiam się: ten temat był we mnie zawsze. On stworzył jakby podłoże mojej osobowości, kierował każdym działaniem i osądem, kazał nieustannie pragnąć jakiegoś systemu przeciwstawienia się złu, które tak bardzo zaciążyło na mnie w młodości. Pamiętam, że w 1963 r. poświęciłem wiele czasu na opracowanie – wraz z Krzysztofem Pendereckim – tekstu L. Weliczkera Brygada śmierci. Był to rodzaj radiowej opery, którą Penderecki tworzył na podstawie tekstu-dokumentu, jakim ocalały z żydowskiego komanda śmierci świadek opisał swą codzienną pracę. Mówiłem tam takie słowa: Stoimy między trupami, noga przy nodze, wśród skrzepów krwi. Albo: Siedzimy na trupach jak na ławkach… Trupy nazywa się „figurami”. Albo: Czekamy, nie wiedzieć, czy to na śmierć, czy na dzień jeszcze, na powrót do więzienia śmierci…

Przerażające było to oratorium. Muzyka, którą Krzysztof Penderecki skomponował na cztery lata przed ukazaniem się Die Ermittlung Weissa, dowiodła, jak wielkim ciężarem jest wciąż zbrodnia III Rzeszy. Ta zbrodnia, która trwała  t y l k o 12 lat.

Sięgałem po książki Borowskiego. Mówiłem jego wiersze. Raz go zobaczyłem. Było to nad ranem, o mglistym brzasku, na ulicy Wiejskiej. Szedł zataczając się. Ktoś idący obok mnie zawołał do niego: „Tadziu!” Warknął coś. Zabełkotał. Poszedł dalej. Była to chyba jego ostatnia droga, bo zaraz potem dowiedziałem się o jego śmierci. Nie wytrzymał naporu zła. Wielki. Lepszy. A przecież nie oparł się złu.

 

Stając więc jako Świadek w przedstawieniu na Mokotowskiej z onieśmieleniem wypowiadałem słowa „roli”, gdyż skoro samo przyniesienie fenolu z piwnicy do sali operacyjnej było winą, to… to myśląc o sobie, niechętnie i pełen takiego samego onieśmielenia zadaję sobie pytanie: a cóż mogłeś zrobić, słysząc jęczący pociąg, przed którym stałeś?

Ci, którzy byli bezpośrednio odpowiedzialni za tego rodzaju fakty, siedzieli w przedstawieniu za mną. Nie pamiętam ich twarzy. Słyszę tylko głos – straszny – jednego z nich. Panie sędzio, gdybym zrobił to, co mi tu zarzucają, chyba tylko orkiestra pozostałaby przy życiu… Towarzyszyła temu ogólna wesołość oskarżonych. Nie lubiłem tych odpowiedzi, mimo że wypowiadali je znakomici aktorzy. Odczytywałem butę, upór, kłamstwo i cynizm tych, którzy przez jakiś czas w swoim życiu mieli absolutną władzę nad drugim człowiekiem, ale wypierają się winy. Bo ewentualne przebaczenie musiałoby pogrążyć ich w skrusze, czyli zaprzeczyć ich sile, którą odczuwają, niestety, do dzisiaj. Uświadamiając to sobie, coraz bliższy byłem zrozumienia kompleksu zagadnień związanych z odpowiedzialnością, która w nowożytnych czasach nie jest już odpowiedzialnością zbiorową, a jednak…

To może nielogiczne, co piszę. Ale nie wszystko jest jasne. Być może swoją „uczciwą pracą”, wplątani w bezsens jakiejś  manipulacji, unicestwiamy wartości i zadajemy innym ból, nie zdając sobie z tego sprawy? Dla nas, współczesnych, problem polega już nie tylko na tym, że ktoś  z o s t a ł  z a b i t y , ale na tym, że ktoś  m o ż e  z a b i ć. Barbarzyńca? Pragnę tu zacytować fragment eseju Anny Bojarskiej, nagrodzonego Nagrodą Pokojową im. Maksymiliana Kolbego-Reinholda Schneidera, dotyczący złożoności tego problemu:

„Ujawnił się w nim ogrom bezradności i ofiar, i świadków, i – nawet – części katów. Kładąc cały nacisk na sprawę zabójstwa pomijamy inną sprawę: poniżenie. A przecież ono właśnie wysuwa się w syndromie Niemiec na plan pierwszy. Zabójstwo – nawet zmasowane – stało się czymś drugorzędnym; nie bez powodu symbolem niejako tego czasu i problemu jest obóz koncentracyjny, miejsce bezgranicznego poniżenia, wyzysku i ucisku w większym stopniu niż miejsce mordu.

A przecież nie wymyślono tu nic nowego. Uznając samych siebie, podczas wojny z innymi krajami Europy, za obrońców cywilizacji przywódcy Trzeciej Rzeszy mieli sporo racji: może tu właśnie kryją się podstawy >>syndromu Niemiec<<. Jedno państwo zrealizowało oto i skoncentrowało w ciągu zaledwie kilkunastu lat szczególnie znaczące elementy, wchodzące od tysięcy lat w zakres kultury europejskiej: utopię platońską i precyzyjny mechanizm Inkwizycji, budzący powszechne zachwyty wzór napoleońskich wojen zaborczych i zasadę niepełnego obywatelstwa, na której opierała się demokracja Aten i potęga Rzymu; dodało do tego grecki model sztuki, wychowania fizycznego i harmonijnego rozwoju, uzupełniając go również mniej lub bardziej czczonym przez tysiąclecia ideałem Skały Tarpejskiej, tego symbolu najprymitywniejszej selekcji, stanowiącego w gruncie rzeczy podstawę chwały Sparty; a czyniąc to wszystko, państwo to zadało kulturze europejskiej cios najbardziej morderczy”.

 

W roku 1946 byłem świadkiem procesu.

W roku 1966 grałem Świadka.

W roku 1976 uznał Pan, Profesorze, że potraktowałem ten temat w sposób zadowalający.

W roku 1986 utrwalam to doświadczenie przemyśleń, w które mnie Pan wprowadził swoim pytaniem.

 

Kolejny rozdział: Rzecz o bojkocie