Idź, Romeo, do domu!

scenariusz filmowy

(fragmenty)

 

 

 

Godzina dziesiąta. Rondo na Saskiej Kępie. Janek czeka przy budce z papierosami. Z tramwaju wyskakuje Weronika. Lekko się potyka. Jadący wóz zahamował. Dziewczyna szybko przebiega jezdnię i staje zadowolona przed Jankiem.

-Jak nie umiesz skakać, to nie skacz!

-Dlaczego?

-Bo nogę zwichniesz i nie będziesz miała czym czarować.

-Wcale nie czaruję.

Zajechał autobus. Janek i Weronika wsiadają, autobus rusza i odjeżdża.

Daleko na Wale Miedzeszyńskim. Autobus zatrzymuje się. Janek i Weronika wysiadają. Autobus rusza, a oni zostają sami na szosie. Wokół pola. W dali zagajniki. Ruszają w kierunku rzeki. Lekki wiatr rozwiewa im włosy, patrzą na jaśniejącą w oddali wielką Warszawę. Nad miastem wznosi się Pałac. Weronika widzi krążące nad wałem gołębie.

-Mewy!

Janek spogląda w górę.

-Gołębie!

-Jak ładnie…popatrz, raz nic nie widać… a teraz takie białe.

-Łaszą się.

-Co robią?

-Tak się mówi.

Wchodzą do lasu. Idą wolno i rozglądają się. Po ich twarzach przebiegają cienie drzew. Nie patrzą na siebie. Nagle wśród drzew załopotały jakieś skrzydła. Spłoszony ptak przeleciał im drogę.

-Co to?

-Sroka.

-Tak się przestraszyłam!

Janek milczy. Idą dalej. Weronika idzie obok niego, oczy ma spuszczone. W końcu pyta:

-Dlaczego tak daleko mnie zabrałeś?

-Nikt nas tu nie zobaczy.

-Ja nie chciałam tak daleko.

Mijają lasek. Znajdują się teraz nad brzegiem rozlanej w tym miejscu Wisły. Przed nimi długie wydmy nadbrzeżnego piasku. Pośrodku pustkowia samotne drzewko. Rzeka mieni się w słońcu. W dole rzeki wirują białe żaglówki. Słychać oddalający się warkot motorówki. Weronika:

-Jak tu ładnie!

Ruszają w stronę samotnego drzewka. Gdy podeszli, Janek siada pod drzewkiem i mówi:

-Tutaj będzie najlepiej.

Weronika odkłada teczkę i stoi w miejscu. Janek udaje,  że się opala. Po chwili ona zaczyna rozpinać dekolt, potem energicznym ruchem ściąga całą sukienkę i zostaje w kostiumie. Jest foremna. Ma małe piersi, chłopięce biodra i długie nogi.

-Rozbierz się, nie marnuj słońca!

Janek odchodzi na bok. Odwraca się. Rozpina koszulę. Siada na piasku i dyskretnie ściąga spodnie i buty. Weronika widząc to uśmiecha się do siebie.

Janek niepostrzeżenie wyjmuje z kieszeni kupiony wczoraj pierścionek z wróżbą, składa ubranie i wraca do stojącej pod drzewkiem Weroniki. Ona spoważniała i z zainteresowaniem przygląda się jego zgrabnej sylwetce. Stanęli naprzeciw siebie. Są onieśmieleni i milczą. Ona:

-Co to za drzewko?

Jabłonka.

Spojrzeli w górę na drzewo. W górze słońce rysuje malutkie węzełki owoców. Janek i Weronika opuszczają głowy. Przeciągają po sobie przy tej okazji jeszcze jednym badawczym spojrzeniem. Nie wiedzą, co mają z sobą zrobić. Weronika zauważyła, że Janek trzyma coś w prawej ręce:

-Co masz?

-Nic.

Janek klęka i zakopuje w piasku to, co przed chwilą wyjął z kieszeni.

-Co to jest?

-Później zobaczysz.

Weronika się uśmiecha:

-Wcale nie jestem ciekawa.

Biegnie w stronę rzeki. Wchodzi do wody. Woda jest płytka. Brnie dalej w wodę, bryzgając na lewo i na prawo. Zaczyna płynąć. Janek biegnie za nią, triumfalnie przebiega płyciznę, bryzgając dwa razy mocniej. Pada na głębinie i płynie „kraulem”. Podpływa do Weroniki, która jest już na płytszej wodzie, i pozwala się opryskiwać. Śmieją się oboje. Janek ostrzega:

-Uważaj, żebym ja nie zaczął!

-Wcale się nie boję!

Janek rzuca się w stronę dziewczyny, która z piskiem ucieka. Wpędza ją na głębszą wodę. Zaczynają płynąć. Janek wyprzedza ją i zawraca do brzegu. Na płytkiej wodzie dogania ją, łapie za rękę, ale potknąwszy się o coś, przewraca się z nią na muliste dno płycizny. Leżą na sobie. Weronika z wściekłością odpycha go kolanem. Przerażeni patrzą sobie w oczy. Trwa to chwilę. Woda obmywa umazane iłem, sterczące nad wodą piersi dziewczyny. Wolno wstają. Ona jest nadąsana i cała oblepiona błotem.

-Umyj mnie!

Janek wstaje z klęczek i pokornie zbliża się do niej. Weronika jest obrażona:

-Też masz pomysły!

-Przepraszam.

Janek bierze ją za rękę, prowadzi na głębszą wodę, tam zaczyna zmywać z dziewczyny ił. Z ramion, z pleców i bioder. Rzeką płynie statek. Na pokładzie statku gwar, wesoło. Gra muzyka. Weronika pozdrawia ręką płynących na pokładzie statku ludzi. Jakiś wyrostek z pokładu krzyczy do nich:

-Te, puść to ciało!

Na statku śmiech. Janek, który skończył właśnie oblewać Weronikę wodą, prostuje się i groźnie patrzy w stronę płynącego już daleko statku. Weronika bierze go za rękę. Wychodzą na brzeg. Janek sięga po leżący na piasku kamień i ciska za oddalającym się statkiem. Weronika się uśmiecha:

-Puść kaczkę!

Janek znalazł kamień. Rzuca go. Piękny rzut kończy się prawie przy drugim brzegu. Weronika, szczęśliwa, obejrzała go od stóp do głów:

-Opalony jesteś.

-Ty też.

-Często chodzisz nad Wisłę?

-Często.

Wracają pod jabłonkę. Dziewczyna kładzie się i zaczyna opalać. Janek kładzie się obok niej. Leżą na wznak. Janek przerywa milczenie:

-Grzeje.

-Tak.

-O czym myślisz?

-Że nudno.

Poderwali się razem. Janek pyta zaniepokojony:

-Dlaczego tak mówisz?

-Nie wiem…róbmy coś!

-Co?

-Czy ja wiem…

Weronika serdecznie się śmieje.

-Z dziewczętami bawimy się w dom.

-Jak to się bawi?

-Jedna dziewczyna udaje żonę, a druga męża.

Janek się speszył. Poczerwieniał. Po chwili wstaje, podchodzi do Weroniki, obejmuje ją niezgrabnie i chce pocałować. Ona delikatnie wyswabadza się z jego objęć.

-Nie, to nie tak… trzeba zbudować dom… ja muszę mieć kuchnię, a ty musisz mieć swój pokój… ja zrobię obiad i ciebie zawołam… o, tu jest moja kuchnia, a ty przyjdziesz z pracy, dobrze?

Janek trochę nie rozumie, ale się zgadza:

-Dobrze.

-No, to idź!

Janek odbiega parę kroków i kładzie się na ziemi. Weronika podbiega tymczasem do swojej teczki, wyjmuje z niej śniadanie, wraca na swoje miejsce i „okopuje” się w swojej kuchni. Janek głośno pyta:

-Można już wrócić z pracy?

-Jeszcze nie, dopiero wyszedłeś, przecież jeszcze nic nie ugotowałam. Musisz trochę zaczekać. Jak ci się nudzi, to idź na spacer.

Janek wstaje i idzie w stronę rosnącej obok wikliny. Odwrócił się i obserwuje Weronikę. Ona to zauważyła i krzyczy w jego stronę:

-Nie oglądaj się. Teraz należysz tylko do siebie. Rób to, co chcesz, tak jak to robią prawdziwi mężczyźni.

Janek uśmiecha się. Ruszył przed siebie, wszedł w wiklinę. Wybrał sobie ładny pręt, wyrwał i oporządził. Już miał iść dalej, gdy posłyszał jakiś zagadkowy głos, dochodzący go gdzieś z bliska. Ostrożnie zbliża się w tym kierunku, rozsuwa pręty wikliny i widzi kochających się ludzi. Obok na ubraniach pozostawiono mały aparat radiowy „Szarotka”. Z małego głośnika słychać hejnał z wieży Mariackiej. Jest południe. Janek spojrzał na zegarek i dyskretnie wycofuje się. Wychodzi z wikliny i rusza w kierunku „obozu”. Podchodzi do Weroniki. Pyta, czy może wejść. Weronika, która rozłożyła całe śniadanie i przygotowała „obiad”, odpowiada szeptem:

-Pewnie, że tak…

Po chwili mówi głośno, udając głos żony:

-Gdzie ty byłeś tak długo?

Janek nie wie, co to ma znaczyć, więc pyta:

-Ale czy ty mówisz do mnie, jak do tego, co miał tu przyjść… czy jak do mnie naprawdę?

Weronika rozbawiona śmieje się z niego; szeptem:

-Bawić się nie umiesz. Wszystko popsułeś. Mówię do ciebie jak do mojego męża, który się spóźnił na obiad. –Głośno, głosem żony: – gdzie tak długo byłeś?… Ja tu czekam z obiadem, a ty pewnie na randki z podejrzanymi dziewczętami chodzisz… – Szeptem: – Odpowiedz mi teraz, że nie byłeś.

-Ja byłem…

Zduszonym szeptem:

-Nie, ty nie byłeś. No powiedz, że nie byłeś, tak cię o to proszę.

-Właściwie nie byłem.

-No widzisz, teraz można dalej… – Głośno, głosem żony: – Ach, tak, nie byłeś… a mąż pani Ziembińskiej już dawno wrócił, a przecież razem pracujecie, więc co? …nie byłeś?

Cisza. Janek nie wie, co mówić, więc pyta:

-Co ci mam teraz odpowiedzieć?

Szeptem:

-Powiedz, na przykład, że Ziembiński nie jest partyjny, a ty miałeś zebranie… no, powiedz.

-Miałem zebranie.

Głosem żony: – Zebranie? …Mój mąż miał zebranie. Znowu ta egzekutywa. Stale go męczą. Chwili spokoju nie ma. I powiedz, co oni by tam bez ciebie zrobili?… – Szeptem: – A teraz usiądź tu i jedz.

Janek zaczyna jeść.

-Skąd to masz?

Głosem żony: – Zdobyłam.

Jedzą uśmiechając się do siebie. Weronice znudziło się szybko jedzenie, więc mówi:

-Teraz się połóż i wypoczywaj.

Kładą się obok siebie. Janek pierwszy przerywa milczenie:

-Jak się nazywa twój narzeczony?

Weronika uśmiecha się:

-Mówisz do mnie jak do żony czy jak … do mnie?

-Mówię do ciebie.

-On się nazywa Łabęcki.

-Ja się pytam, na imię?

-Czarek.

-Matka twoja wie o nim?

-Tak.

-Kim on jest?

W górze przelatuje helikopter.

-Jest pilotem.

-Pobierzecie się?

-Nie wiem.

-A tamci?

-Tamtych nie kochałem.

-Wiesz, po co byłem pod szkołą?

-Po co?

-Żeby ci coś powiedzieć.

-Mów.

Cisza. Po chwili:

-Kiedy nie mogę.

-Jak chcesz. – Głosem żony: – Śpij! Wieczorem idziemy przecież do kina.

-Dokąd?

Weronika się śmieje:

-Do kina… nie pamiętasz, rano wychodząc do pracy obiecałeś mi, że pójdziemy do kina.

Janek się zreflektował.

-Aha…

Chwilę leżą w milczeniu. Janek prętem wikliny gładzi ramię dziewczyny. Weronika spogląda na niego:

-Ty teraz śpisz, ale jak ci się nudzi, to możemy rozmawiać.

Janek podchwytuje:

-Możemy rozmawiać.

-O czym myślałeś przed chwilą?

-O twoich narzeczonych, trzech ich miałaś… co ci się w nich podobało?

Weronika klęka, pochyla się nad Jankiem i cicho mówi:

-Dwóch przestało mi się podobać, skoro mam jednego…

-Jesteś jego pierwszą dziewczyną?

-Nie wiem… chyba nie… zresztą nie chciałabym nawet, żeby tak było, jak mówisz.

-Dlaczego?

-Bo taki niedoświadczony musi być śmieszny.

Chwila ciszy.

-Jak dla kogo.

Głosem żony: – A ty przed ślubem też znałeś inne panie i dlatego jesteśmy szczęśliwi.

Janek żachnął się:

-Czy ty wierzysz w to, co mówisz, czy tylko zmyślasz?

-I tak, i nie… zależy od tego, o czym mówimy… Gdy się zbudzisz, bo teraz ty śpisz i wypoczywasz, i mówisz z inną kobietą, nie ze mną, z tą, która ci się śni, ale gdy się obudzisz, pójdziemy do kina i wymyślimy sobie film… i wtedy już nic nie będzie naprawdę.

Z wikliny wychodzą spoceni ludzie. Kierują się w stronę rzeki. Janek spojrzał na nich i mówi:

-Wiesz co, chodźmy już do domu.

Wstaje i ubiera się. Weronika obserwuje go, jest zdziwiona.

-Obraziłeś się?

-Nie.

-To dlaczego mnie zostawiasz?

-Chodź ze mną!

Janek jest już prawie ubrany. Weronika podchodzi do niego i mówi:

-A to, co zakopałeś?

-Nieważne.

-Ale ja chcę wiedzieć, co to było.

-To poszukaj.

Dziewczyna szuka. Rozgrzebuje piasek, ale nic nie znajduje. Szuka jeszcze raz bez skutku.

-Co to było?

-Chodź, to ci powiem.

Weronika zbiera swoje rzeczy i nie ubierając się idzie za Jankiem. Odchodzą w stronę lasu. Za nimi zostają piaszczyste wydmy i opuszczona jabłonka.

-Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?… Dam ci za to numer mojego telefonu, chcesz?

-Tak. Ty masz telefon?

-Nie wierzysz, popatrz się… – Pokazuje mu notesik. – Dom 44881… dwie czwórki, dwie ósemki, jedynka, bardzo łatwy do zapamiętania… Widzisz, dałam ci mój telefon, a ty mi powiedzieć nie chcesz! Czy to tak ładnie?

-To była wróżba.

-Od cyganki?!

-Tak.

-Dla mnie?

-Tak.

-Co było napisane?

-Nie wiem. Nie pozwoliła mi czytać.

-Ach, ty wszystko zepsujesz… Trzeba było nie zakopywać. Dlaczego to zrobiłeś?

-Bo jestem niedoświadczony.

-Głupi jesteś i tyle.

-A ty!…

Weronika patrzy groźnie.

-Co przez to rozumiesz?

Janek się zaczerwienił. Jest zły:

-Ty też nie jesteś najmądrzejsza. Myślisz, że wierzę w tych narzeczonych?

-Nie wierzysz, to patrz… – Wyjmuje z teczki jakieś zdjęcia i list. – Tu jeden, tu drugi, a tu Czarek, mój ukochany Czarek… Popatrz, jaki piękny… A tu są jego listy. Masz, czytaj!

Janek nie chce czytać, więc sama mu czyta:

-„Najdroższa, minął już miesiąc od naszego rozstania. Nie mogę się uspokoić, tęsknię za tobą i dni mi się dłużą. Tak bardzo chcę już być tam obok ciebie, by objąć cię i pocałować.” (Zbliżenie listu: „Drogie Nasze Dziecko! Zajechaliśmy szczęśliwie. Czy baba przynosi ci mleko? Uważaj, żeby Nora nie wychodziła na ulicę bez namordnika, bo zapłacisz karę. Uważaj na siebie!”)

-Janek wściekły krzyczy:

-Przestań się wygłupiać! Rozumiesz? To są listy do ciebie, a nie do mnie. Możesz mi ich nie czytać.

-Podchodzi do Weroniki, energicznie obejmuje ją wpół i zaczyna naumyślnie całować. Robi to z wysiłkiem, ponieważ dziewczyna się broni. Nie zważa na to. Upartymi, złymi pocałunkami okrywa jej nagie ramiona. Pocałowana w usta, na sekundę przestała się bronić. Janek również poddał się nieoczekiwanemu zaskoczeniu. Przez moment przywarli do siebie, lecz już w następnej sekundzie Weronika uwolniła się z jego objęć. Dziko odskoczyła w bok i z całej siły uderzyła go w twarz. Następnie spokojnie zbiera swoje łaszki i nie ubrana odchodzi w głąb lasu. Janek oprzytomniał i krzyczy za nią:

-Jak masz narzeczonego, to się z drugim nie umawiaj!

Janek jest zrozpaczony. Odwraca się i widzi, jak ludzie, którzy przed chwilą szli w stronę rzeki, zaśmiewają się z czegoś, co prawdopodobnie znaleźli pod jabłonką. Janek uważnie patrzy w ich stronę.

Pod jabłonką młoda kobieta i mężczyzna bawią się znalezionym pierścionkiem: ona czyta karteczkę, na której niezgrabnym pismem wyrażona jest myśl następująca:

  • S t r z e ż s i ę  o f i c e r a –

Mężczyzna wkłada kobiecie pierścionek, nachyla się i całuje w usta.

Janek odwraca się i wolno zaczyna odchodzić.

 

***

 

(…)

Janek wchodzi na Plac Defilad. Uważnie się rozgląda. W głębi widnieje Pałac Kultury i Nauki. Pod drzewkami spacerują młode dziewczęta.

-Dryfują – mruczy.

Rusza w kierunku spacerujących. Wchodzi między nie, przygląda się, ale żadna z nich mu się nie podoba. Wtem zauważył jedną bardzo piękną. Zapatrzył się na nią. Spojrzała na niego, więc spuścił wzrok. W tym momencie dziewczyna dostrzega kogoś, na kogo czeka, podbiega parę kroków i woła:

-Mamo, mamo… – matka podchodzi. – Czekam już chyba godzinę!

-Bardzo dużo było osób. Zapisał mi lekarstwo.

-Jakie?

-Zastrzyki… coś na uspokojenie.

Obie panie przechodzą obok Janka, który przelotnie ogląda  nogi odchodzącej z matką dziewczyny. Dobre. Janek rusza przed siebie.

Stoi teraz na rogu ruchliwej ulicy. Dużo świateł. Ruch uliczny słabnie. Obok stoi młoda dziewczyna. Obserwują się. Janek zbliża się do niej. O parę metrów od niej pojawia się druga „pani”. I tej przygląda się Janek uważnie. Nie jest zdecydowany. Jedna jest pięknie zbudowana, a druga miła. Właśnie przed chwilą przelotnie się do niego uśmiechnęła. Decyduje się jednak na dziewczynę o pięknych nogach i podchodzi do niej:

-Chcesz, to pójdę z tobą.

”Piękna” przygląda się chłopcu z uwagą. Rozbawiona, mówi chrapliwym głosem:

-Dokąd chcesz iść, cudowny?

Janek zgłupiał.

-Tam, gdzie chcesz.

-Pieniądze masz?

Janek dyskretnie pokazuje pieniądze. „Piękna” daje znak, by szedł za nią. Przechodzą ulicę. Mijają ich auta i tramwaje. Wchodzą na chodnik i mieszają się w tłumie przechodniów.

 

***

 

Z głębi ulicy nadchodzi „Piękna” z Jankiem. Zatrzymują się przed oświetlonymi drzwiami jakiegoś podłego lokalu. Gruby portier otwiera im drzwi. Z niezadowoleniem spogląda na Janka i mówi do dziewczyny:

-Lalunia się na nieletnich przerzuca i co ja z tego mam?

-Spokojna głowa!

Nie zatrzymując się wchodzą do szatni, gdzie „Piękna” oddaje letni płaszcz, następnie podchodzi do lustra, przed którym czesze się i maluje usta.

Jakiś pijak nachyla się nad nią i bełkocze:

-Szczęście zapewniam i ćwiartkę… co?

„Piękna” oburzona zwraca się do Janka:

-Stój tu koło mnie! Nie widzisz, że zaczepiają?

Pijak oprzytomniał na chwilę, zauważył Janka, bełkocze:

-Ty, szpuncik, nie bądź taki kozak… a moja żona to kurwa…

Co powiedziawszy odchodzi. „Piękna” kończy swój makijaż i uśmiechając się do Janka wchodzi na salę. Orkiestra gra rock and roll. Ludzie tańczą. Zabawa. Śmiechy. Brudni kelnerzy wynoszą jakiegoś biedaka rzygającego na nich i na posadzkę. „Piękna” wybiera stolik bardzo blisko parkietu. Siadają. Uśmiechając się do Janka pyta:

-Masz papierosy?

-Mam „Giewonty”.

-Takich nie palę. Idź, kup „Lukistriki”.

Muzyka przestaje grać. Janek wstaje i przechodzi  wśród ludzi wracających z parkietu. Wchodzi do szatni. Tu natyka się na pijaka, który przed chwilą zaczepiał „Piękną” Pijany staje przed nim i chwieje się, cudownie się do niego uśmiecha. Janek nie wie, o co mu chodzi. W końcu pijany wkłada palec do ust i w ten sposób daje do zrozumienia, że prosi o papierosa. Janek częstuje pijanego natręta całą paczką. Tamten chce zapłacić. Przeszukuje kieszenie, ale nic w nich nie znajduje. Bezradnie rozkłada ręce. Janek zwraca się do szatniarza i prosi o papierosy. Otrzymuje, płaci i wraca do stolika, gdzie stoi już „ćwiartka” i woda sodowa. „Piękna” rozmawia z jakimś nie znanym mu mężczyzną, który po chwili odchodzi. Janek siada i podaje papierosy. Zapalają je i chwilę milczą.

-Nalej, na trzeźwo trudno mówić.

Janek nalewa wódkę, którą wypijają. „Piękna” tłumaczy:

-Tu może przyjść taki jeden, ale on się nie liczy. Jeszcze postawi i zapłaci.

Janek nieznacznie rozgląda się po sali. „Piękna” zauważyła to:

-Pierwszy raz tu jesteś?

-Tak.

-Świata nie widziałeś, oj, dziecko, moje dziecko… nalej!

-Czym zakąsić?

-Popatrz się na tego tam w rogu. „Cyklop” go nazywają.

Janek spojrzał. Pod ścianą siedzi „Cyklop”, olbrzym. Twarz dziecka. Liczy palce.

-Widzisz go… wypija litr po jedną suszoną śliwkę. – „Piękna” bierze kieliszek – ściskam, cudowny.

Wypijają. Po chwili „Piękna kontynuuje:

-A ta, co koło niego siedzi, a kolana jak a…oby… rachityczka. Też pije… „.iełka” ją nazywają.

Janek nalewa wódki i uważnie przygląda się dziewczynie. W końcu pyta ją:

-A ciebie jak nazywają?

-Bajana.

-Co to?

-Imię.

-Jakie?

-Wymyślone.

-Kto wymyślił?

-Ludzie… Napij się, zobaczysz, wesoło będzie!

Piją. Muzyka gra rock and roll. „Piękna” się ożywia. Zaczyna rytmicznie kołysać się na krześle. Unosi przy tym ręce do góry na znak poddania. Do stolika podchodzi dwóch mężczyzn. Jeden jest stary, drugi młody. Ten ostatni prosi „Piękną” do tańca, ona się zgadza. Wstaje i idzie tańczyć. Starszy pan przysiada się do Janka. Początkowo pijacko wpatruje się w niego, później mówi, ale tak, jakby mówił do siebie:

-Gówniarz jesteś i o czym tu z tobą rozmawiać… my się boimy sumienia. Sumienie to szubienica, a na szubienicy się dynda… czysty jesteś, więc wstań i idź stąd, póki możesz, i pamiętaj, że lepsza nudna praca niż głupie szczęście… wódki bym się napił, ale nie mam z kim… –Wprost do Janka – Czy pan pije?… Bardzo pana przepraszam, my się chyba nie znamy, Bo…ski jestem. Napije się pan ze mną?

-Czemu nie?

-O, to lubię… za cud nad Wisłą… ciach!

Piją. Starszy pan znowu zaczyna głośno myśleć:

-Dużo wie, cud nad Wisłą… Cud nad Wisłą to dla takiego, panie, jakieś dania na saskim stole… –zaczyna nucić:

„Amaranty zapięte pod szyją…

Ziemia aż drży…

Ziemia drży…”

Na parkiecie tańczą. Blisko siedzących tańczy jakaś dziewczyna z młodym chłopcem. Starszy pan monologuje:

-Znowu ta blondyna… gdybym tak ją dostał, to bym jej powtarzał w kółko, ażby się przyznała: komu ukradłaś oczy? …Ona by się przyznała. Wygląda na taką… A jak nie, to na tortury…

Nuci:

„Wojenko, wojenko,

Cóżeś ty za pani,

że za tobą idą…”

Na parkiecie pojawiła się nowa para. Starszy pan kontynuuje:

Oto starsza jejmość zbryzgana wiekiem… niejeden dla niej zdradził, nałgał i oszukał, a jej się wydaje… – Śpiewa:

„Ja myślałam, że to maki,

Że ogniste lecą ptaki,

A to ułani, ułani, ułani…”

Spojrzał na Janka. Widząc jego pełne uwagi spojrzenie przerwał pieśń i mówi:

-A ten się gapi… pewnie mu się wszystkie podobają… Cielęcy wiek…

Dalej śpiewa:

„Kto na górze, ten się kiwa,

Kto na dole, ten nie śpiewa…”

Do Janka:

-Przepraszam pana, my się chyba nie znamy… Bo…ski jestem, napije się pan ze mną?

Janek, rozbawiony, odpowiada:

-Czemu nie?

-O, to lubię… Za Złote Wybrzeże… ciach… –Piją, po chwili – Znowu się na mnie patrzy… jeszcze tego brakowało… o czym tu z takim gadać… czytał pan W pustyni i w puszczy Sienkiewicza?…

Janek uśmiechnął się i odpowiada:

-A Sagankę pan znasz?

-Tego jeszcze brakowało… Egzamin mi będzie robił… Z takim to nigdy nic nie wiadomo. – Do kelnera – Panie… daj ćwiartkę, bo nudno.

Kelner bardzo uprzejmie:

-Służę, panie mecenasie.

Starszy pan znowu atakuje Janka:

-Smutne pisklę… oni wszyscy tacy… pewnie go dziewczyna zdradziła, więc przyszedł zapomnieć… kiedy mnie pierwszy raz zdradziła, poszedłem i uczyłem się Horacego:

„Tu ne quaesieris, scire nefas

Quem mihi tibi finem di dederint,

Leuconoe, nec Babylonios temptaris numeros

Et melius quidquid erit pati…”

-Nie przejmuje się, pisklę… jutro ci pryszcze na gębie wyskoczą i tyle będziesz miał z tej rozpaczy…

„Słoń ma jaja jak globusy,

Buffalo Bill…”

Kończy się taniec, wszyscy wracają do stolika. „Piękna” wraca ze swoim partnerem. Siadają. Są spoceni i zmęczeni. „Piękna” mówi:

-Pół świata na parkiet przyszło, tańczyć nie można!

Pije wodę sodową. Po chwili odwraca się do Janka i całuje go w usta. Towarzystwo śmieje się. Janek się wyrywa i ociera twarz. Starszy pan trąca się po kolei ze wszystkimi swoim kieliszkiem, wypija i mruczy pod nosem w stronę Janka:

„Bo kobiety lśnią jak klejnoty,

A klejnoty te dla kobiet są,

O tym dowiesz się, mój chłopcze złoty,

Z rubinowych ust, gdy szepną:

Jestem twą…”

Partner „Pięknej” wstaje i prosi ją do tańca. Janek wstaje również:

-Idziesz?

„Piękna” nie wie, o co chodzi:

-Dokąd?

-Tam, gdzie mamy iść…

„Piękna” spojrzała na partnera. Tamten spuścił oczy. „Piękna” patrzy na Janka i mówi:

-Chodź!

Kieruje się ku wyjściu. W chwilę potem wychodzi za nimi jej partner.

Na ulicy Janek i „Piękna” zbliżają się do widniejącego w głębi parkanu. „Piękna” rozsuwa grube deski płotu i wprowadza Janka do środka. Wchodzą na teren jakiejś budowy. Chwilę po nich przez parkan przechodzi jakiś człowiek. Janek i „Piękna” wchodzą w głą rozkopanego placu. Obeszli parę stojących maszyn. Mijają wyciągarkę, betoniarkę i nieruchome o tej porze kafary. Zatrzymują się i siadają na paru kamieniach. Dziewczyna uśmiecha się:

-To jest moja loża. Dobra, co?

Janek rozgląda się. Teren jest rozkopany i nieuporządkowany jeszcze. Nad wszystkim błyszczy lekko oświetlony z tej strony Pałac Kultury i Nauki. Janek jest trochę speszony, nie daje jednak tego po sobie poznać:

-Czy ja wiem?

-Napij się, to ci się spodoba. Jak się zachce, to pójdziemy… mam tam łóżko z baldachimem.

Wskazała w kierunku pobliskiej szopy. Wyciąga z kieszeni wódkę i kładzie na stojącym obok kamieniu.

-Dobrze będzie! Pij!

Janek łyka wódkę i uważnie obserwuje ironicznie uśmiechniętą dziewczynę. Po chwili pyta:

-Czemu ty taka jesteś, co?

-A jaka mam być… hę?

-Nie możesz się do jakiejś uczciwej roboty zabrać, nauczyć się czegoś solidnego… dzieci mieć…

-Żebym ci nie powiedziała! Pij!

Janek powtórnie łyknął wódki. Dziewczyna też się napiła.

-Pomogę ci… chcesz?

-Byli tacy… jedz korniszona i nie gadaj.

-Rzucił cię kto, czy jak?

-Pewnie… tłukł mnie i tłuk ł… ja się pytam, za co… Okupacja się skończyła, obozów nie ma.

-Kochałaś go?

-Świata poza nim nie widziałam.

-Ładny był?

-Śliczny jak Chrystus… jedno oko miał rozbierane, fabryczne.

-Kochasz go jeszcze?

-ZA to, że go nie ma.

Milczą. Po chwili:

-Ty…?

-Co…?

-A jak to było pierwszy raz…?

-W ogóle pierwszy?

-Tak.

Milczą. Znów piją wódkę. Dziewczyna spogląda w górę.

-Jakby mnie na gwiazdę położyli… na tę, co tak mruga… Jasno było i z dreszczykiem.

W momencie, gdy Janek spojrzał do góry, ona kawałkiem cegły uderza go w głowę. Janek pada na piasek i gruz usypiska. Dziewczyna kogoś wzywa:

-Krokodyl… krokodyl…

Z mroku wychodzi znany nam jej partner z parkietu. Zabierają Jankowi pieniądze, zegarek i szybko odchodzą.

(…)

 

„Dialog” 1957 nr 9