Szaniawski

Szaniawski
Jerzy Szaniawski

Najlepszym, największym Szaniawskim jest dla mnie Szaniawski z Dwóch teatrów. Lubię tę sztukę; grałem w niej w 1947 roku, w katowickim przedstawieniu Wiercińskiego. Lubię i cenię, jest w niej chyba najwięcej ważkich myśli Szaniawskiego. To przede wszystkim na wskroś polska, mądra w tej swojej „polskości” literatura. Napisał tę sztukę człowiek, który spróbował stanąć obok historii – tej najbardziej żywej, aktualnej, człowiek, który sumuje ostatni, ledwie co przeżyty dramat narodowy: okres wojny, powstanie. Gdybym miał kiedyś zagrać Szaniawskiego, to zagrałbym właśnie Dwa teatry: fascynuje mnie w tej sztuce jej mądrość i przenikliwość w mówieniu o sprawach narodu. Ale nie tylko to. W Dwóch teatrach jest także inny Szaniawski – mistrz znakomitych jednoaktówek. Myślę oczywiście o Matce i Powodzi. Zwłaszcza o Powodzi, w której ten milczący mędrzec pokazuje z okrutną bezwzględnością, czym jest naprawdę człowiek. Gwałtowne spięcie dramatyczne, prosta, negliżująca człowieka sytuacja, która zmusza go do tego, by „był sobą” i która nie pozwala na żadne udawanie, mistrzowska relacja wydarzeń dramatycznych, słowo idealnie przylegające do słowa, brak jakiejkolwiek ingerencji autorskiej w opowiadaną wirtuozersko historię o  c h a r a k t e r z e  ludzkim, wystawionym na wielką próbę – jest to najbardziej wstrząsający utwór w całej twórczości Szaniawskiego.

Jest też Szaniawski mistrzem – może nawet prekursorem? – wielkiej metafory, przy której pomocy szuka, jak my wszyscy, drogi wyjścia dla całego narodu. Metafory bardzo teatralnej. Metafora Szaniawskiego w Dwóch teatrach jest wpisana w Polskę – i w teatr. Ludzie, którzy są aktorami, przekształcają się w postaci jak u Felliniego, ale na sposób czysto teatralny. Mamy tu bardzo wyraźny moment  u d a n i a , bardzo konkretną i bardzo zmysłową rzeczywistość teatralną. Zresztą sam temat „teatru” również zjawia się w sztuce, na prawach dyskusji o tym, który z teatrów – „Małe Zwierciadło” czy „Teatr Snów” – potrafi lepiej poznać i ocenić rzeczywistość. Ten motyw w Dwóch teatrach jest dla mnie najmniej frapujący, może dlatego, że sam nie bardzo jestem przekonany, aby właśnie teatr był najlepszym i najbardziej precyzyjnym sposobem poznawania rzeczywistości, aby mógł zastąpić poznanie, powiedzmy, naukowe. Jestem aktorem, metafora teatru w teatrze jako odbicie życia aż tak mi znowu nie imponuje, a zresztą, powiedzmy prawdę: teatr nie ma wcale tak dużego wpływu na życie, nie ma na pewno takiego wpływu, jak na przykład – prawodawstwo. Dlatego skłonny jestem wierzyć, że dyskusja o Dwóch teatrach – która  r ó w n i e ż  jest w tej sztuce – to w pewien sposób dyskusja bezprzedmiotowa.

Oczywiście, dramaty Szaniawskiego nie są już dzisiaj dramatami współczesnymi. Jest to literatura  ż y w a , ale nie literatura współczesna. Próba zestawienia dramatu Szaniawskiego z najnowszą dramaturgią przekonuje dowodnie, że dokonały się tu poważne przesunięcia. Dzisiejsza dramaturgia nie komplementuje już Szaniawskiego, po prostu podkreśla bardzo wyraźnie należne mu miejsce w literaturze i w historii. Z Szaniawskim dzieje się w tej chwili coś przeciwnego niż z Witkacym (który nadal jest dziś przez niektórych uważany za grafomana, ciągle jeszcze za grafomana – co świadczy, że nie został jeszcze do końca przyswojony). Różnica bierze się nie tylko z przyczyn formalnych, z tego, że Szaniawski był pisarzem skończenie eleganckim, podczas gdy pisarstwo Witkacego było zaprzeczeniem elegancji. Ważne jest także coś innego: Witkacy pisał o „duchu spraw” unoszącym się nad Polską, walczył z solidaryzmem społecznym, sięgał znacznie dalej i głębiej, oderwał się od doraźnych kategorii moralnych, psychologicznych, społecznych i tak dalej. Szaniawski nie podejmuje dyskusji o układzie, w którym żyjemy i z którym się zmagamy, akceptuje go, opisuje niejako od środka.

Szaniawski  jest bardzo „polskim” dramatopisarzem: jest więc w nim wiele, co łączy go z innymi pisarzami podobnie jak on unurzanymi w „Polsce”, z Mrożkiem, z Różewiczem. Na przykład Różewicz interesuje się podobnymi motywami i tematami co Szaniawski.

No tak, ale wychodzi z tego inna zupełnie literatura. Pozostały podobne motywy – zmieniło się natomiast widzenie rzeczywistości. U Różewicza – i nie tylko u niego – jest mianowicie element małego skrzywienia, którego nie ma u Szaniawskiego. Zmieniło się widzenie rzeczywistości, no i zmieniła się chyba od czasów premiery Adwokata i róż także sama rzeczywistość.

 

„Współczesność” 1966 nr 4 (16 lutego)

 

Kolejny rozdział: Konrad